Roboty apokalipsy?
6.06.2023
6.06.2023
Tu długi weekend, tam wypady na koncerty do Łodzi i Gdańska, a gdzie tekst o niedawnym występie Michała Górczyńskiego „Elektroboty” w warszawskim Hashtag Labie? Gdyby odbył się on przed wrześniem 2021 roku, można by o jego przebieg zapytać ChatGPT. Oto co sztuczna inteligencja mi na ten temat odpowiedziała:
„Przepraszam, ale jako model językowy nie posiadam informacji na temat konkretnych wydarzeń, takich jak koncerty, które miały miejsce po moim ostatnim okresie treningowym we wrześniu 2021 roku. Zalecam skonsultowanie najnowszych źródeł informacji, takich jak strony internetowe artysty lub lokalnych wydarzeń muzycznych, aby uzyskać aktualne informacje na temat jego koncertów”.
Nie czekając na zakończenie przez ChatGPT kolejnego okresu treningowego, przedstawiam więc swoją relację. Na początek wytłumaczenie, dlaczego odnoszę się tu do sztucznej inteligencji. To już się przecież robi nudne, prawda? Zważywszy jednak na charakter koncertu, którego ta relacja ma dotyczyć, trudno mi się oprzeć. Występ Górczyńskiego – klarnecisty znanego choćby ze składów Bastarda, Ircha czy Kwartludium – z udziałem zaprogramowanych i zdalnie sterowanych robotów wydarzył się w wiadomych okolicznościach: nie wiedząc, co rozwój AI przyniesie, czujemy zaniepokojenie tym, jak wpłynie on na działalność artystów, dziennikarzy etc.
Co w tej sytuacji zrobił Górczyński? Czyżby zdecydował się na ostatnią rzecz, której byśmy spodziewali się po racjonalnym artyście? Mogłoby tak się wydawać. Na estradzie towarzyszyło mu przecież – zamiast koleżanek i kolegów po fachu – kilka różnego rodzaju robotów, z udziałem których muzykował.
Zaraz, zaraz. Czy na pewno „z udziałem”? A może „przy użyciu”? Pierwsza opcja brzmiałaby bardziej poważnie. Mogłaby sugerować, że oto autonomiczni nieludzcy partnerzy, bazując na gromadzącym się bez przerwy zasobie wiedzy, na przykład reagują na dźwięki grane przez Górczyńskiego. Jeśli da się porozmawiać z Alexą, to dlaczego nie można by muzykować z Alexandrem?
Zamiast na poważnie się z tym zmierzyć, Górczyński postanowił sztuczną inteligencję koncertowo… strollować. O jego muzyczno-werbalnym humorze przekonać można się było nie raz – na przykład w projekcie „Partytury codzienności”, którego realizacje nasycone były surrealistycznym komizmem i teatrem absurdu. Wszystko mogło stać się instrumentem, a najbardziej prozaiczne przedmioty – albo same myśli o nich – służyły za inspirację do tworzenia dźwięków. Improwizując słownie i na instrumentach, reagował na napotkane w różnych przestrzeniach obiekty. Wyobrażał sobie typowe i nietypowe sytuacje, dążąc do osobliwych zapisów powstałej muzyki i choreografii.
Górczyński posługiwał się kiedyś pojęciem „energizmu”, o którym w 2015 roku w wywiadzie dla „Pop Up Music” mówił tak: „Energizm polega na próbie inspirowania się «wszystkim», wydobywaniu sensów ukrytych w przedmiotach czy w zdarzeniach (…). Energizm zakłada, że masz się czymś zainspirować i przełożyć to na dźwięk. Możesz zagrać na przykład «gęś wchodzącą na iglicę Pałacu Kultury i Nauki». Coś nieważnego staje się nagle ważne, bo się o tym zaczyna «działać». Na tym to polegało. Zakładałem, że każda rzecz we wszechświecie ma swój potencjał, pewną energię znaczeniową ważną dla inspiracji”. Podobną elastyczność i wyobraźnię zaprezentował w podejściu do robotów WowWee i Lego Mindstorms, które stały się – tylko i aż – kolejnymi instrumentami Górczyńskiego, obok klarnetu kontrabasowego, syntezatorów i tamburynu, a także plastikowych butelek, traktorka (?) zawiniętego w folię i innych obiektów.
Efekty muzyczne „działań” robotów były proste, niedoskonałe, obarczone ryzykiem usterki, a żałosność ich istnienia na estradzie podkreślało to, że ciągle wymagały obsługi. Trzeba je było włączać bądź wyłączać, przestawiać albo gdzieś skierować, podstawić pod ramiona instrument albo coś do nich przykleić (najlepiej taśmą, która po chwili się odklei – „wtopa” gwarantowana). Roboty były jak we mgle, a Górczyński kojarzył mi się trochę z cudacznym Panem Kleksem, który chaotycznie próbował nad tym nieporządkiem zapanować. Wygrywał przy tym swoje radosne melodie, posuwiste i groźne groove’y albo pstrokate free. Sytuował muzykę w absurdalnym – lekko kabaretowym, trochę wielokulturowym, czasem paranaukowym – kontekście, a roboty „robiły” wyłącznie to, co autor miał na myśli. No chyba że wysiadła bateria, odkleiła się taśma albo spod robota przesunął się tamburyn – wówczas Górczyński teatralnie się niecierpliwił, pouczał swoich nieludzkich towarzyszy z estrady, czasem usterki naprawiał, czasami nie.
Jeśli więc ktoś sądził, że „Elektroboty” powiedzą nam coś o jakimkolwiek potencjale artystyczności inteligentnych robotów, ten był w błędzie. Może jeszcze przyjdzie na to czas. Póki co na pierwszym miejscu w tym przedsięwzięciu stoi artystyczna persona Górczyńskiego, którego temperament i wyobraźnia są nie do podrobienia. A może właśnie chodziło o to, by z przymrużeniem oka, na tle tak bardzo niedoskonałej i godnej pożałowania technologii, uwydatnić niepodrabialność tego, co ludzkie?
Komentarze