ImproSpot

Piątka na piątek

Maciej Krawiec
Maciej Krawiec
recenzja
Maciej Krawiec
Intakt Records
16.06.2023
36'

Chris Speed Trio
Despite Obstacles

W filmie „New York, New York” Martina Scorsesego jest scena, w której grany przez Roberta De Niro saksofonista jazzowy odbywa przesłuchanie do jednego z klubów. Muzykuje hardbopowo, ofensywnie i potoczyście. Taki styl nie podoba się szefowi klubu, woli coś łagodniejszego, a propozycję saksofonisty nazywa „męskim bandem dla pokerzystów”. Ten dialog z rewelacyjnego filmu przypomniał mi się od razu, gdy zacząłem słuchać nowej płyty tria Chrisa Speeda. Surowo brzmiące trio saksofon-kontrabas-perkusja, konkretne piosenkowe tematy, bezpośredniość muzyki zarejestrowanej tak, że niemal można ją dotknąć – to powoduje, że łatwo wyobrazić sobie Speeda i jego partnerów w którymś z nowojorskich klubów podczas late night show. Zespół jest nietypowo skomponowany: aktywna, kreatywna, „rozwibrowana” perkusja Dave'a Kinga, nieco wycofany ale wiele proponujący kontrabas Chrisa Tordiniego, a wśród nich saksofon Chrisa Speeda, jakby zapowietrzony, trochę spóźniony, trochę słabowity, szemrzący, głośno oddychający, uspokajający muzykę wtedy, gdy można by spodziewać się eksplozji.

Tkwi w „Despite Obstacles” jakiś wewnętrzny paradoks. Gra Speeda ma w sobie archaiczny urok w stylu Lestera Younga, dla którego naturalnym środowiskiem są proste piosenkowe formy. Takich na tej płycie nie brakuje, ale napotykają one tu i tam nieparzyste metra oraz nowoczesną, wiele chcącą przekazać perkusję. Nie wiem, co by na taką (pozornie zwyczajną, a de facto bardzo nieoczywistą) muzykę powiedzieli pokerzyści. Bywalcy i bywalczynie klubów jazzowych bynajmniej nie powinni narzekać.
7/10
RogueArt
7.05.2023
40'

Craig Taborn / Joëlle Léandre / Mat Maneri
hEARoes

Festiwal Sons d'hiver, nieduża sala Théâtre Antoine Vitez w podparyskim Ivry-sur-Seine. Właśnie tam przed rokiem doszło do pierwszego koncertowego spotkania tria w składzie Craig Taborn na fortepianie, Joëlle Léandre na kontrabasie i Mat Maneri na altówce. Artyści znają się doskonale od lat, w różnych konfiguracjach ze sobą występowali, ale akurat nigdy dokładnie w takiej. Czy więc potrzebowali czasu na znalezienie nici porozumienia? Czy musieli się jakoś naprędce dogadywać, czego wynikiem byłoby siłowanie się na początku koncertu? Nic z tych rzeczy. Od początku do końca słychać, że było to spotkanie toczące się w bliskości, wzajemnym zainteresowaniu i nastawieniu, by ich muzyka różnorodnie i intensywnie falowała. Organicznie wybrzmiewają tu kolejne rozdziały, gdzie dominuje taka czy inna estetyka, taka czy inna emocja: free jazz, aleatoryzm, minimalizm, jakiś pokraczny swing. Rozbieganie, błądzenie, bulgotanie, twórcza kłótnia, nerwy, uspokojenie, pustka. Tabornowi, Léandre i Maneriemu udało się w ich improwizowanym występie utrzymać równowagę między dosłownością a abstrakcją, przystępnością a hermetyzmem. Frapująca i poważna muzyka!
8/10
Unterwasserklänge
9.07.2023
42'

Tomek Gadecki
Let's Talk About Shame

Postanowienie, które artykułuje w tytule swojej solowej płyty Tomek Gadecki, to nie słowa rzucane na wiatr. O ile, jak sądzę, termin „szczerość” zbyt często ciśnie się na usta, gdy mówi się o muzyce improwizowanej, to – serio – trudno nie posłużyć się nim, komentując album saksofonisty. Szczerość, kruchość, czułość oraz zanurzenie w tym, co tu i teraz, słychać w nawracających akustycznych partiach Gadeckiego.

Prywatne wyznania solo na saksofonie to jeden z elementów, z których trójmiejski muzyk buduje nietypową, dość odważną, jakby eseistyczną narrację. Frazy zestawia z elektronicznymi, niepokojącymi głosami i rytmami różnego rodzaju. Te przetworzone, „obce” dźwięki emanują chłodem, wciskają w klaustrofobiczną przestrzeń, a czasem działają eskapistycznie. Przenoszą w inny wymiar, jakby były dźwiękowym ekwiwalentem psychodelicznej sekwencji podróży przez „gwiezdną bramę” z filmu „2001: Odyseja kosmiczna” Stanleya Kubricka. Ten swoisty ruch w muzyce Gadeckiego – między samotnością a zgiełkiem, realistycznym konkretem a oniryzmem czy fantastyką, kameralnym ciepłem a przytłaczającym lękiem – robi nieraz piorunujące wrażenie. Dzięki formalnej odwadze i wyrazistości pomysłów, a także za sprawą powagi tematów sygnalizowanych w tytułach, jego sztuka ma w sobie pewien rodzaj epickości, zachęca do dostrzegania w niej metafor.
7/10
SFÄR
11.10.2023
38'

Oliver Lake / Mathias Landæus / Kresten Osgood
Spirit

Jeśli ktoś chciałby usłyszeć, jak brzmi freejazzowa płyta zaczynająca z naprawdę wysokiego c, niech posłucha pierwszych minut tego koncertowego albumu. Otwiera go śpiew wielkiego amerykańskiego saksofonisty Olivera Lake'a: „Spirit... Spirit... Won't You Come On In The Room, Come On In The Room”. Po tym podniosłym otwarciu stopniowo przybiera na sile intensywna ekspresja free – ostre frazy i okrzyki saksofonu, bulgocząca perkusja Krestena Osgooda, groźny i rozbrzmiewający jak tuzin dzwonów fortepian Mathiasa Landæusa.

O ile jednak przez pierwszych kilka minut ów duch, którego Lake wzywał, mógł być obecny na sali koncertowej, to później artyści chyba stracili z nim łączność. Muzyka się uspokaja, a wręcz... rozleniwia. Osgood przysypia, a jego bluesowe żarty tym razem w ogóle nie bawią. Landæus niby próbuje coś zainicjować, ale senny Osgood wydaje się mu mówić: „Stary, ale o co chodzi? Zrelaksuj się”... Lake robi, co może: eksponuje napisane przez siebie interesujące motywy („Aztec” i „Bonu”), raz na jakiś czas odzywa się solowo, ale jego partnerom brakuje danego wieczoru konstruktywnych pomysłów.

„Spirit” to rejestracja koncertu tria z klubu Underground w szwedzkim Lund, który odbył się w październiku 2017 roku. W podobnym czasie powstała ostatnia płyta znakomitego składu Lake'a Trio 3 pt. „Visiting Texture”. Tam słychać, że 75-letniego Lake'a stać wtedy było – w towarzystwie Reggie'ego Workmana i Andrew Cyrille'a – na gęste, uczuciowe, otwarte granie. Na „Spirit” nie ma go za wiele. Być może dlatego, że dyspozycja partnerów w szwedzkim klubie temu nie sprzyjała.
4/10
Imani Records
11.08.2023
46'

Ember
August in March

Jeśli podobały wam się albumy „Muzyka Naiwna” Tercetu Kamili Drabek i „Another Raindrop” tria Kuby Więcka, w takim razie płyta „August in March” grupy Ember to coś dla was. Nowojoroczycy proponują podobnego rodzaju bezpretensjonalne podejście do jazzu. Trochę się nim bawią, luźno nawiązując a to do cool jazzu à la Warne Marsh, a to do hard bopu w stylu Sonny'ego Rollinsa, a to do lekko rozrywkowego popisu, który może kojarzyć się z Joshuą Redmanem. Główny głos w triu należy do saksofonisty i trębacza Caleba Wheelera Curtisa, sprawnego i elastycznego improwizatora. W pracy całego zespołu jest jednak tak dużo luzu i oddechu, do tego stopnia panuje atmosfera odprężonej rozmowy, że zdecydowanie można nazwać ich skład demokratycznym. W takim gronie wypada zarówno zażartować, jak i ponarzekać, opowiedzieć coś niepokojącego albo zademonstrować niedorzeczny taneczny krok. Muzycy czasem są blisko siebie i realizują luźno zaplanowany scenariusz, czasami rozchodzą się zupełnie, kierując narrację w różne strony. Robią wrażenie gości, którzy „nic nie muszą” – nieraz brzmią tak, jakby grali trochę od niechcenia, lekko nonszalancko, co w tego rodzaju akustycznym jazzie brzmi zwykle o wiele ciekawiej niż silenie się na prymusostwo.
7/10

Zobacz też

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Najnowsze wpisy

Pełne archiwum