ImproSpot

Piątka na piątek

Maciej Krawiec
Maciej Krawiec
recenzja
Maciej Krawiec
Clean Feed Records
26.01.2024
36'

Rebeka Rusjan Zajc
Prelude

35 minut improwizowania na fortepianie – taką formę przedstawienia się światowej publiczności wybrała słoweńska artystka Rebeka Rusjan Zajc. Jej debiutancki album ukazał się właśnie nakładem wytwórni Clean Feed. Poznajemy na nim pianistkę, która stroni od łatwej wyrazistości. Nie opiera się ani na rytmie, ani motywach, ani emocjach, które można by od razu z nią współodczuwać. Improwizowanie Zajc jest ciągle zagęszczającą się materią, a składające się na nią dźwięki mają charakter raczej umiarkowany: nie ma kontrastów, ostrych zmian, silnych uderzeń. Linie, które rysuje swoją pianistyką, odciskają się niewyraźnie, bo szybko ich przestrzeń zajmują nowe, równie efemeryczne. To nie jest kanonada pomysłów, lecz raczej trącanie spontanicznie rodzącymi się przemyśleniami.

Przez dużą część „Prelude” zastanawiałem się, czy nadejdzie wreszcie jakiś przełom. Czy Zajc będzie konsekwentnie kreować te pianistyczne miraże, które połyskują impresjonizmem, atonalnością i chłodnym free jazzem? Czy może jednak zdecyduje się na odejście od tego misternego zaplatania? Odpowiedzi nie zdradzę, ale niech ocena albumu zachęci do poszukania ich w tej gęstwinie nieoczywistości.
7/10
Wydanie własne
30.11.2023
30'

Miłosz Pieczonka
Asleep

Choć „Asleep” jest autorskim debiutem Miłosza Pieczonki, to osoby śledzące polską scenę pewnie kojarzą tego saksofonistę z dwóch coraz bardziej popularnych – również poza jazzową bańką – młodych składów. Chodzi o trio USO 9001 oraz kwartet Kosmonauci. O ile jednak w tamtych grupach Pieczonka jest trochę schowany między innymi solistami, wśród elektroniki i pogłosu, to w prowadzonym przez siebie triu jest inaczej. Wychodzi na front i asertywnie gra to, co ma do zagrania.

W pierwszym utworze jego zespół niemal od razu rozpętuje jazzową wichurę: od ostro skandowanego riffu trio przechodzi do rozwibrowanego swingowania, podszytego energią free. Pieczonka muzykuje potoczyście i gęsto, pochłania uwagę proponowanymi narracjami, nieraz zaskoczy jakimś artykulacyjnym pomysłem. Jego styl może kojarzyć się z Oliverem Lake'iem i Anthonym Braxtonem. A gdy w kolejnych utworach robi się nieco spokojniej, to zawsze znajdzie się ktoś, kto ten ład zaburzy i rozmontuje konstrukcję. Na przykład któryś z jego znakomitych berlińskich partnerów z zespołu: perkusista Lenny Rehm albo kontrabasista Pascal Jarchow. Grają z otwartością i zawadiackim luzem. Tam, gdzie trzeba, są dokładni i precyzyjni, ale w aurze całkowitej swobody odnajdują się jak ryba w wodzie. Skład świetnie wypada też na żywo, o czym przekonałem się podczas koncertowej premiery w warszawskim Spatifie. Kiedy kolejny występ w Polsce?
7/10
Warner Music
26.01.2024
49'

Kinga Głyk
Real Life

Jeśli jakiś młody muzyk bądź muzyczka marzy o karierze w świecie fusion i funky, historia basistki Kingi Głyk musi inspirować. Występy z Marcusem Millerem? Viralowe widea w social mediach z granymi przez nią solówkami? Dla Głyk to niemalże chleb powszedni. Od kilku lat trwa jej owocna współpraca z dużą wytwórnią, regularnie występuje w znanych klubach Europy i na dużych festiwalach. Jakby tego było mało, wydała właśnie album współprodukowany przez Michaela League'a z grupy Snarky Puppy, a w nagraniach wzięli udział między innymi muzycy z zespołów Roberta Glaspera i wspomnianego Millera. Czy można w świecie okołojazzowej rozrywki osiągnąć więcej? Polka zapewne nieraz pokaże nam jeszcze, że tak.

Jakie wrażenie robi jednak jej muzyka, gdy nie jest się wyznawcą pogodnego, archaicznego fusion? O ile niektóre aranżacje mogą się podobać, to słabszym punktem są kompozycje. Bardzo dokładnie naznaczają przebieg utworów, w jasny sposób wytyczają ich kierunek, przez co słuchanie ich można porównać do spaceru w słoneczny dzień dobrze znaną trasą (i pewnie właśnie o to chodziło). Nawet jeśli więc trafi się dobry riff albo w jakiejś partii solowej wydarzy się nabudowanie przekonującej emocji, zwykle następuje wtedy jakaś przesłodzona, efekciarska albo nadmiernie patetyczna kontra. Te utwory czasem brzmią jak zlepki pomysłów albo formy niedokończone, nie całkiem opracowane.
4/10
Rogue Art
11.03.2024
51'

PNY Quintet
Over The Wall

Najnowszy album wydany przez RogueArt to kolejny dowód na to, że katalog paryskiej wytwórni warto śledzić szczególnie uważnie. Tym razem trafiamy na pole zdecydowanie bliższe awangardowego jazzu niż otwartej improwizacji. „Over The Wall” jest taką płytą, która pokazuje, że akustyczna gra ze swingującą pulsacją to nadal formuła, w której może dochodzić do ciekawych zdarzeń. Wystarczy realizować ją w składzie, który podejdzie do niej z odpowiednią dozą swobody, nasyci czymś indywidualnym i odda się interakcjom. I właśnie z tym mamy do czynienia, słuchając francusko-amerykańskiego kwintetu. W ich jazzie – kojarzącym mi się z wczesnymi nagraniami Ornette'a Colemana i muzyką Art Ensemble of Chicago – łączą się zadziorność alcisty Roba Browna, frywolność puzonisty Steve'a Swella, czułość flecisty Michela Edelina i rozbieganie sekcji Peter Giron-John Betsch. Efekty byłyby pewnie jeszcze ciekawsze, gdyby wydana sesja nie była ich pierwszym spotkaniem. Gdzieniegdzie słychać nieco ostrożności w traktowaniu przebiegu utworów. To nie zmienia faktu, że spotkanie z „Over The Wall” – albumem o niewątpliwym uroku jazzowej awangardy sprzed dekad – daje dużo przyjemności.
6/10
Grigio Records
17.12.2023
54'

Dominik Kisiel / Krzysztof Pawłocki
Late Summer

Pozornie prosta, motoryczna, czytelna i wdzięczna. Z drugiej – poszukująca, przesiąknięta chropowatością oraz intrygującą aurą brzmieniową. Czy wynika to z faktu, że album „Late Summer” nie był nagrywany w profesjonalnym studiu, tyko podczas koncertu w salonie? Że nie dokumentuje pieczołowitej realizacji założeń, lecz powstał w wyniku spontanicznego muzykowania w kameralnym gronie? Pianista Dominik Kisiel i gitarzysta Krzysztof Pawłocki interesują się graniem zgodnym, motywicznym, transowo się napędzającym. Jest w ich duecie coś z muzyki filmowej Michaela Nymana, wyczuwa się pulsujący urok Massive Attack, chwilami przypomina się też życzliwa współpraca Pata Metheny'ego z Lylem Maysem.

Artyści nie kończą na tym, co przyjazne. Jakoś udaje im się uniknąć banału pięknego opowiadania. Gdzieniegdzie zrywają bowiem ciąg komunikatywnej narracji, odchodzą w dysonanse, preparacje. Pociąga ich brak zgodności, po przyjacielsku się przekomarzają. Swoje robi też surowość rejestracji – słucha się tego trochę jak nagrania demo, z którego może dopiero powstać efektownie wyprodukowana, nieskazitelna płyta. Dobrze jednak, że „Late Summer” brzmi właśnie tak, jak brzmi. Dzięki temu dowiadujemy się czegoś wiarygodnego o tamtym muzycznym spotkaniu i jego uczestnikach.
6/10

Zobacz też

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Najnowsze wpisy

Pełne archiwum