Piątka na piątek
recenzja
Nonesuch Records
19.01.2024
48'
Mary Halvorson Cloudward
Czy to będzie jedna z płyt 2024 roku? Jest oczywiście za wcześnie by wyrokować, ale na pewno będzie trzeba do „Cloudward” na poważnie za dziesięć miesięcy wrócić. Gitarzystce Mary Halvorson towarzyszy ten sam wybitny skład, który sprawdził się już na jej albumie „Amaryllis” (2022). Tutaj również artystka daje wyraz swojej pasji do jazzu o wyrafinowanej orkiestracji. Formy łączą intelektualizm z lekkością, a w sekwencjach ściśle skomponowanych zwykle znajdzie się miejsce na jakiś indywidualny głos, solowe odejście od grupy. Jedną z frapujących cech tej muzyki jest przyciąganie się i odpychanie kolektywu względem jednostek.
U Halvorson imponuje też to, w jaki sposób – bez epatowania złożonością czy zmianami narracji – z utworu na utwór odsłania coraz to bardziej efektowne pomysły. Mogą nawet snuć się gdzieś na drugim czy trzecim planie, ale stanowią o jej brzmieniowej wyobraźni i zmienności myślenia o zadaniach w zespole. Cóż tu się dzieje między instrumentami! Te spotkania trąbki i puzonu, wibrafonu i gitary, perkusji i trąbki... Te interakcje w ramach sekcji rytmicznej...
Kompozycje i aranżacje to jedno. Drugą kwestią jest praca zespołu, który oczywiście jest zdyscyplinowany jak trzeba – musi przecież podążać za oczekiwaniami liderki. Zachowuje jednak pewną wewnętrzną ruchliwość, jakieś spontaniczne rozbieganie. To sprawia, że ta muzyka żyje życiem każdego z wykonawców.
U Halvorson imponuje też to, w jaki sposób – bez epatowania złożonością czy zmianami narracji – z utworu na utwór odsłania coraz to bardziej efektowne pomysły. Mogą nawet snuć się gdzieś na drugim czy trzecim planie, ale stanowią o jej brzmieniowej wyobraźni i zmienności myślenia o zadaniach w zespole. Cóż tu się dzieje między instrumentami! Te spotkania trąbki i puzonu, wibrafonu i gitary, perkusji i trąbki... Te interakcje w ramach sekcji rytmicznej...
Kompozycje i aranżacje to jedno. Drugą kwestią jest praca zespołu, który oczywiście jest zdyscyplinowany jak trzeba – musi przecież podążać za oczekiwaniami liderki. Zachowuje jednak pewną wewnętrzną ruchliwość, jakieś spontaniczne rozbieganie. To sprawia, że ta muzyka żyje życiem każdego z wykonawców.
Instant Classic
12.01.2024
42'
Hizbut Jámm Hizbut Jámm
Dużo uwagi w ubiegłym roku poświęcono albumowi „Talán” Raphaela Rogińskiego – jego pierwszemu solowemu wydawnictwu od 2015 roku. Artysta przypomniał nim o swoim wrażliwym gitarowym głosie, którym w zamyśleniu i zamglonej aurze opowiadał o smutku, poczuciu zawodu, tęsknocie... Po czterech miesiącach – za sprawą płyty „Hizbut Jámm” – możemy go słuchać w całkiem innym kontekście. W towarzystwie wokalisty i gitarzysty Mamadou Ba z Senegalu, grającego na korze Noumsa Dembelego z Burkina Faso oraz perkusisty Pawła Szpury gra muzykę, która ma w sobie tyleż mroku, co światła i radości.
Można mówić, że oddycha ona zachodnioafrykańskim bluesem, afrokaraibską pulsacją, psychodelią, klasycznym rockiem spod znaku na przykład Led Zeppelin. Ciekawiej będzie chyba jednak zwrócić uwagę na pięknie zaplatające się tu brzmienia strun kory i gitar; na nieraz dramatyczny, giętki i pełen charyzmy głos Ba; na masywną i jakby wszechobecną perkusją Szpury. Dzięki urodziwym melodiom, transowym formom i emocjonalnemu nasyceniu, album ten czymś emanuje... Może to jest empatia? Dobro? Ciepło? Uczciwość?
Można mówić, że oddycha ona zachodnioafrykańskim bluesem, afrokaraibską pulsacją, psychodelią, klasycznym rockiem spod znaku na przykład Led Zeppelin. Ciekawiej będzie chyba jednak zwrócić uwagę na pięknie zaplatające się tu brzmienia strun kory i gitar; na nieraz dramatyczny, giętki i pełen charyzmy głos Ba; na masywną i jakby wszechobecną perkusją Szpury. Dzięki urodziwym melodiom, transowym formom i emocjonalnemu nasyceniu, album ten czymś emanuje... Może to jest empatia? Dobro? Ciepło? Uczciwość?
ECM Records
2.02.2024
66'
Vijay Iyer / Linda May Han Oh / Tyshawn Sorey Compassion
Patrzę na ten skład tria Vijaya Iyera, patrzę, i pojawia się pytanie: „Czy tu w ogóle coś mogło pójść nie tak”? Nieudana płyta pewnie mogłaby się i takiemu gwiazdorskiemu working bandowi przytrafić, ale „Compassion” to nie ten przypadek. Podobnie jak na poprzednim albumie tria, tak i tutaj mamy do czynienia z wirtuozowskimi wykonaniami, dość elastycznym podejściem do interpretacji utworów, ciągłą aktywnością w trakcie sunięcia przez nie. Odbywa się mięsista praca całego zespołu. Gdzie nie spojrzymy, jest gęsto i treściwie. Mimo że jest to jazz głównego nurtu, podskórnie pulsuje on otwartym myśleniem o muzykowaniu.
Niby więc wszystko się klei. Wykonanie? Trudno o lepsze. Ale jednak kołacze mi się po głowie jeszcze inne pytanie. „Jak by muzyka tria Iyera brzmiała, gdyby nie wydała jej wytwórnia ECM”? Moim odniesieniem są koncerty tego zespołu. Na żywo prezentuje się on jeszcze bardziej demokratycznie, ma w sobie zapalczywość, chwilami brzmi – zważywszy na osiąganą żywiołowość, zapętlenie w groove'ie i siłę uderzeń – wręcz agresywnie. Wrażenie wtedy jest kolosalne: ma się poczucie, że oto przetacza się przed nami jakaś niepodważalna siła, nie do okiełznania. O tym z albumu „Compassion” dowiadujemy się w niewielkim stopniu. Zapewne z innym producentem niż Manfred Eicher można by oddać sprawiedliwość brzmieniu zespołu – a więc i jego wyjątkowej sile wyrazu.
Niby więc wszystko się klei. Wykonanie? Trudno o lepsze. Ale jednak kołacze mi się po głowie jeszcze inne pytanie. „Jak by muzyka tria Iyera brzmiała, gdyby nie wydała jej wytwórnia ECM”? Moim odniesieniem są koncerty tego zespołu. Na żywo prezentuje się on jeszcze bardziej demokratycznie, ma w sobie zapalczywość, chwilami brzmi – zważywszy na osiąganą żywiołowość, zapętlenie w groove'ie i siłę uderzeń – wręcz agresywnie. Wrażenie wtedy jest kolosalne: ma się poczucie, że oto przetacza się przed nami jakaś niepodważalna siła, nie do okiełznania. O tym z albumu „Compassion” dowiadujemy się w niewielkim stopniu. Zapewne z innym producentem niż Manfred Eicher można by oddać sprawiedliwość brzmieniu zespołu – a więc i jego wyjątkowej sile wyrazu.
Umlaut Records
26.01.2024
44'
Lumpeks Polonez
„Wybieramy melodie od różnych muzykantów, z archiwów, które nas inspirują. Trochę je ucinamy, trochę doszywamy, trochę nosimy coś po swojemu”. Tak między innymi komentowała pracę zespołu Lumpeks jego wokalistka i barabanistka Olga Kozieł, gdy ukazywała się ich pierwsza płyta. Strzępy regionalnych motywów i praktyki wzięte z muzyki tradycyjnej kwartet poddaje jazzowej obróbce. Muzyka ludowa, również przecież improwizowana, zostaje przeniesiona w pole innej improwizacji – dźwięki tam są swobodniejsze, więcej jest też odniesień stylistycznych.
Z początku może się wydawać, że „Polonez” jedzie tą samą drogą co debiutancki krążek kwartetu. Związki z muzyką tradycyjną wciąż w ich utworach są, dalej też jest zawadiacko i żywiołowo. Lumpeks zachowuje pewne nieociosanie i surowość muzykowania, co bardziej transowe fragmenty mają w sobie niepokojącą wręcz natarczywość i gwałtowność. Od tych stron dobrze ten zespół znamy (i lubimy), ale ostatni album to także dowód na poszukiwania grupy. Poszerzyła ona paletę brzmień, jest też trochę więcej humoru. Do pewnych nastrojów z pierwszej płyty nie wraca, proponując nowe – na przykład w kierunku „technojazzowym”, który można skojarzyć nawet z wyczynami składu Too Many Zooz.
Z początku może się wydawać, że „Polonez” jedzie tą samą drogą co debiutancki krążek kwartetu. Związki z muzyką tradycyjną wciąż w ich utworach są, dalej też jest zawadiacko i żywiołowo. Lumpeks zachowuje pewne nieociosanie i surowość muzykowania, co bardziej transowe fragmenty mają w sobie niepokojącą wręcz natarczywość i gwałtowność. Od tych stron dobrze ten zespół znamy (i lubimy), ale ostatni album to także dowód na poszukiwania grupy. Poszerzyła ona paletę brzmień, jest też trochę więcej humoru. Do pewnych nastrojów z pierwszej płyty nie wraca, proponując nowe – na przykład w kierunku „technojazzowym”, który można skojarzyć nawet z wyczynami składu Too Many Zooz.
Fundacja Słuchaj
30.01.2024
47'
Florestan Berset / Norbert Pfammatter / Francesco Losavio A Vol d'oiseau
Album gitarzysty Florestana Berseta zaczyna się jak stylowa jazzowa płyta – posłuszna akustyczna sekcja podąża za nieco frisellowskim głosem solo. Potem jednak okazuje się, że Berset to raczej suchy konceptualista badający różne formy aniżeli czuły narrator. W drugim utworze stawia nas przed ścianą dźwięku, w trzecim konsekwentną monotonię kontrabasu i gitary kontrastuje z rozedrganą perkusją, a w kolejnych tylko rozszerza swoje studia – na przykład o solo w stylu... Davida Gilmoura.
Autorem liner notes albumu jest słynny perkusista Gerry Hemingway, współpracujący z Bersetem w składzie MingBauSet. W swoim tekście deklaruje, że słyszy w muzyce tria interakcję, cierpliwość, a także współistnienie trzech głosów. Zgodziłbym się z tym w odniesieniu tylko do fragmentów. Bliżej mi jest do opinii Andrzeja Nowaka, który – komentując udział Berseta w innym nagraniu – pisał o jego trudności z „samookreśleniem się”. Tak właśnie postrzegam całość „A Vol d'oiseau”. Berset nie wie, czy chce czule opowiadać poprzez zmysłowe kompozycje, czy ściśle aranżować gesty zespołu, czy może faktycznie prowadzić równy dialog z partnerami. Każde z wymienionych działań jest w wykonaniu tria interesujące. Warto jednak by Berset się na któreś zdecydował.
Autorem liner notes albumu jest słynny perkusista Gerry Hemingway, współpracujący z Bersetem w składzie MingBauSet. W swoim tekście deklaruje, że słyszy w muzyce tria interakcję, cierpliwość, a także współistnienie trzech głosów. Zgodziłbym się z tym w odniesieniu tylko do fragmentów. Bliżej mi jest do opinii Andrzeja Nowaka, który – komentując udział Berseta w innym nagraniu – pisał o jego trudności z „samookreśleniem się”. Tak właśnie postrzegam całość „A Vol d'oiseau”. Berset nie wie, czy chce czule opowiadać poprzez zmysłowe kompozycje, czy ściśle aranżować gesty zespołu, czy może faktycznie prowadzić równy dialog z partnerami. Każde z wymienionych działań jest w wykonaniu tria interesujące. Warto jednak by Berset się na któreś zdecydował.
Komentarze