Piątka na piątek
recenzja
Intakt Records
18.10.2024
59'
Sylvie Courvoisier To Be Other-Wise
W ilu frapujących kontekstach mieliśmy już możliwość słuchać Sylvie Courvosier? Pianistka od prawie trzydziestu lat intensywnie nagrywa i koncertuje, dzieląc studio i estradę z Markiem Feldmanem, Mary Halvorson, Ikue Mori, Evanem Parkerem... Długa jest lista owocnych współprac szwajcarskiej artystki, związanej od końca lat 90. ze sceną nowojorską. Inaczej wygląda sytuacja, jeśli chodzi o rejestracje jej solowej pianistyki: wydana niedawno płyta „To Be Other-Wise” jest dopiero drugim takim albumem. Pierwszy był krążek „Signs and Epigrams” (2007), gdzie prezentowała pełną powagi, rozmachu i wirtuozerii grę, bliższą dwudziestowiecznej kameralistyce i swobodnej improwizacji aniżeli jazzowi.
Muzykując solo, Courvoisier o wiele częściej preparuje fortepian niż wtedy, gdy występuje w zespołach. Na płycie sprzed siedemnastu lat czyniła to tylko w wybranych utworach, zaś na „To Be Other-Wise” najrozmaitsze dźwięki preparowanego instrumentu towarzyszą jej prawie bez przerwy. Chętnie zestawia je z tymi, które powstają w wyniku uderzenia w klawisze, co tworzy kontrasty i napięcia. Jest więc album Courvoisier ucztą dla osób lubujących się w wyrafinowanych zdarzeniach sonorystycznych, ale dzieje się tam znacznie, znacznie więcej. W swoich utworach pianistka ciągle bowiem zastanawia się nad rolami motywu i rytmu, eksponuje różne pomysły na ewolucję kompozycji. Rozmyśla nad urodą muzyki i kwestionuje własne propozycje, stale czegoś szuka. Natrafia przy tym na rozmaite nastroje i stylistyki, które z wyczuciem eksploruje. Efekt? Oszałamiający.
Muzykując solo, Courvoisier o wiele częściej preparuje fortepian niż wtedy, gdy występuje w zespołach. Na płycie sprzed siedemnastu lat czyniła to tylko w wybranych utworach, zaś na „To Be Other-Wise” najrozmaitsze dźwięki preparowanego instrumentu towarzyszą jej prawie bez przerwy. Chętnie zestawia je z tymi, które powstają w wyniku uderzenia w klawisze, co tworzy kontrasty i napięcia. Jest więc album Courvoisier ucztą dla osób lubujących się w wyrafinowanych zdarzeniach sonorystycznych, ale dzieje się tam znacznie, znacznie więcej. W swoich utworach pianistka ciągle bowiem zastanawia się nad rolami motywu i rytmu, eksponuje różne pomysły na ewolucję kompozycji. Rozmyśla nad urodą muzyki i kwestionuje własne propozycje, stale czegoś szuka. Natrafia przy tym na rozmaite nastroje i stylistyki, które z wyczuciem eksploruje. Efekt? Oszałamiający.
Antenna Non Grata
28.08.2024
32'
Doskocz / Kurek wrrr
Na jednym z tegorocznych muzycznych showcase'ów dostałem wizytówkę, której treści nie stanowiły dane kontaktowe osoby wręczającej, ale informacje na temat promowanego aktualnie projektu. Tytuł, krótki autopromocyjny tekst, zdjęcia, namiar na menedżerkę, kod QR. Gdyby taką wizytówkę mieli komuś wręczyć gitarzysta Paweł Doskocz i perkusista Wojtek Kurek w kontekście płyty „wrrr”, co byłoby tam napisane? Bardzo dobry tytuł ich albumu i zdjęcie świetnej okładki mówią same za siebie. Wy(rr)rażają więcej niż najlepiej dobrane słowa. Mimo to mam propozycję: „Zgrzyty, chrobotanie, tarcie”. O, i jeszcze jedną: „Rwący potok chropowatych dźwięków”.
Pewne jest, że Doskocz i Kurek nie przymilają się do odbiorców. W gitarowo-perkusyjnej gęstwinie są elementy noise'u, muzyki dronowej i orientalnego transu. Artystów pociąga turpizm i chaos. Z tym wiąże się pierwszy istotny walor działań duetu: swego rodzaju kompulsywność, jaką u nich słyszę, odbieram jako pochwałę żywiołowości, bycia tu i teraz, aktywnego istnienia poprzez muzykę. Drugi walor wynika z tego, ile można odnaleźć pod ową chropowatą powierzchnią: dają o sobie znać death metal, polski folk, grunge, techno... Nie ma tu aż tak rewelacyjnych utworów jak „mogielnica” z ich poprzedniej płyty „npm” (2021), ale „wrrr” też ma mocne punkty: to na przykład „vud” i „kmu”.
Pewne jest, że Doskocz i Kurek nie przymilają się do odbiorców. W gitarowo-perkusyjnej gęstwinie są elementy noise'u, muzyki dronowej i orientalnego transu. Artystów pociąga turpizm i chaos. Z tym wiąże się pierwszy istotny walor działań duetu: swego rodzaju kompulsywność, jaką u nich słyszę, odbieram jako pochwałę żywiołowości, bycia tu i teraz, aktywnego istnienia poprzez muzykę. Drugi walor wynika z tego, ile można odnaleźć pod ową chropowatą powierzchnią: dają o sobie znać death metal, polski folk, grunge, techno... Nie ma tu aż tak rewelacyjnych utworów jak „mogielnica” z ich poprzedniej płyty „npm” (2021), ale „wrrr” też ma mocne punkty: to na przykład „vud” i „kmu”.
Fundacja Słuchaj
4.10.2024
50'
Marilyn Crispell & Harvey Sorgen Forest
Jeśli ktoś szukałby muzycznych dowodów na to, jak bogata, kreatywna i jednocześnie wolna od banałów może być konwersacja improwizatorów, oto jeden z wartych uwagi przykładów. „Forest” to rejestracja spotkania pianistki Marilyn Crispell i perkusisty Harveya Sorgena – artystów współtworzących od kilku lat gwiazdorskie trio Dreamstruck. Ich najnowszy album to pierwszy nagrany wspólnie duet, choć oboje mają na koncie sporo takich płyt: Crispell choćby z Gerrym Hemingwayem czy Garym Peacockiem, a Sorgen na przykład z Karlem Bergerem. Znają się zatem znakomicie, a występowanie w duecie nie ma przed nimi tajemnic. Czy cokolwiek mogło tu więc pójść nie tak?
Pewnie mogło, ale „Forest” dokumentuje coś całkiem przeciwnego. Crispell i Sorgen na przestrzeni dziesięciu improwizacji prowadzą intensywny dialog, który wiedzie od rwanych sekwencji, badających różne potencjalne kierunki, przez migotliwy liryzm i kunsztowną ornamentykę, po gwałtowne eksplozje. Takich mikroświatów i doniosłych zdarzeń jest tu wiele, a niektóre narracje intrygują szczególnie – mam na myśli na przykład „Wolf Moon” albo „Garden”. Improwizowanie duetu nie robiłoby tak dużego wrażenia, gdyby nie ich mądre słuchanie siebie: kreatywnie reagują na energię i pomysły partnera, odnoszą się do nich zazwyczaj w sposób nieoczywisty i służący jakości dyskusji.
Pewnie mogło, ale „Forest” dokumentuje coś całkiem przeciwnego. Crispell i Sorgen na przestrzeni dziesięciu improwizacji prowadzą intensywny dialog, który wiedzie od rwanych sekwencji, badających różne potencjalne kierunki, przez migotliwy liryzm i kunsztowną ornamentykę, po gwałtowne eksplozje. Takich mikroświatów i doniosłych zdarzeń jest tu wiele, a niektóre narracje intrygują szczególnie – mam na myśli na przykład „Wolf Moon” albo „Garden”. Improwizowanie duetu nie robiłoby tak dużego wrażenia, gdyby nie ich mądre słuchanie siebie: kreatywnie reagują na energię i pomysły partnera, odnoszą się do nich zazwyczaj w sposób nieoczywisty i służący jakości dyskusji.
Multikulti Project
24.10.2024
44'
Unleashed Cooperation Trust
Nie wiem, jak nazwa poznańskiego kwintetu Unleashed Cooperation zabrzmiałaby w tamtejszej gwarze. Na język ogólnopolski pewnie trzeba by ją przetłumaczyć jako „wyzwolona współpraca” i są to słowa, które – zwłaszcza w kontekście muzyki z elementami improwizacji – zobowiązują. Na wydanej dwa lata temu debiutanckiej płycie „8 Years” kwintet sygnalizował swoje jazzowe umiejętności. Po niezłej, tytułowej kompozycji otwierającej tamten album – słychać w niej swobodę, podniosłość, swingujący drive, a nawet trochę celowego gubienia się – zespół skierował się jednak w stronę grzecznego mainstreamu. Gdy przeczytałem informację o udziale improwizującej wokalistki Anny Gadt w tworzeniu ich drugiej płyty, pomyślałem, że być może kwintet chce w bardziej zauważalny sposób wprowadzić w życie ideę zawartą w swojej nazwie.
Okazuje się, że większość kompozycji na „Trust” realizuje to, co niezbyt dobrze wspominam z ich debiutu: melodyjne granie pełne zgodności i przystępnej urody, które jest po prostu nieciekawe. Obecność Gadt w czterech utworach wnosi trochę tajemniczości, ale muzyka kwintetu nie została tak pomyślana, by mogło tu nastąpić jakieś przekonujące wyzwolenie. Spośród zarejestrowanych na płycie kompozycji wyróżniłbym jedną: „Mr. Paul's Strange Dream” perkusisty Stanisława Aleksandrowicza. To utwór o dość fantazyjnym przebiegu, mający w sobie humor i pewną błyskotliwość. Zachęcałbym więc do takiej właśnie zabawy formą, bo jazz Unleashed Cooperation sytuuje się wtedy w znacznie ciekawszych ramach.
Okazuje się, że większość kompozycji na „Trust” realizuje to, co niezbyt dobrze wspominam z ich debiutu: melodyjne granie pełne zgodności i przystępnej urody, które jest po prostu nieciekawe. Obecność Gadt w czterech utworach wnosi trochę tajemniczości, ale muzyka kwintetu nie została tak pomyślana, by mogło tu nastąpić jakieś przekonujące wyzwolenie. Spośród zarejestrowanych na płycie kompozycji wyróżniłbym jedną: „Mr. Paul's Strange Dream” perkusisty Stanisława Aleksandrowicza. To utwór o dość fantazyjnym przebiegu, mający w sobie humor i pewną błyskotliwość. Zachęcałbym więc do takiej właśnie zabawy formą, bo jazz Unleashed Cooperation sytuuje się wtedy w znacznie ciekawszych ramach.
Biophilia Records
8.11.2024
65'
Sara Serpa Encounters and Collisions
Album muzyczny jako pamiętnik – tak można nazwać koncepcję, jaką portugalska wokalistka Sara Serpa prezentuje na najnowszej płycie. W proponowanym przez nią układzie odbiorca jest osobą, której artystka zwierza się ze swoich – nieraz zaskakujących, nieraz bardzo trudnych – doświadczeń. Dotyczą one jej przeprowadzki z Lizbony na studia do Bostonu, a później uczenia się życia w Nowym Jorku; perypetii związanych z uzyskaniem wizy czy komunikacją z osobami niewiedzącymi nic o Portugalii; tęsknoty za domem i rodziną; śmierci ojca; tożsamości ekspatki, której urodzony w Stanach syn zachowuje się jak „complete New Yorker”.
Serpa mówi o tym po angielsku w ramach dziewięciu opowieści, a po każdej z nich następuje utwór wykonany przez kwartet wokalistki. Towarzyszą jej Angelica Sanchez na fortepianie, Ingrid Laubrock na saksofonie tenorowym i Erik Friedlander na wiolonczeli. Muzyka jest tu bardzo powściągliwa, jakby schowana między tym, co najważniejsze – opowieściami. Nie brakuje wprawdzie zapadających w pamięć tematów („Between Worlds” czy „A Mother's Heart”), niektóre pomysły aranżacyjne są naprawdę smakowite, znalazło się też parę wyrazistych partii (np. świetne sola Laubrock w „Labor” i „A Mother's Heart”). Z większym zainteresowaniem słucham jednak historii Serpy aniżeli uspokojonego zwykle, nieco sennego jazzu, który realizuje z kwartetem.
PS Gwoli ścisłości należy dodać, że opowieści wokalistki nie posłuchamy za pośrednictwem Tidala ani Spotify: tam trafiła jedynie zespołowa część płyty. Kolejne „Stories” znajdziemy tylko w cyfrowej wersji albumu, która jest dostępna w serwisie Bandcamp.
Serpa mówi o tym po angielsku w ramach dziewięciu opowieści, a po każdej z nich następuje utwór wykonany przez kwartet wokalistki. Towarzyszą jej Angelica Sanchez na fortepianie, Ingrid Laubrock na saksofonie tenorowym i Erik Friedlander na wiolonczeli. Muzyka jest tu bardzo powściągliwa, jakby schowana między tym, co najważniejsze – opowieściami. Nie brakuje wprawdzie zapadających w pamięć tematów („Between Worlds” czy „A Mother's Heart”), niektóre pomysły aranżacyjne są naprawdę smakowite, znalazło się też parę wyrazistych partii (np. świetne sola Laubrock w „Labor” i „A Mother's Heart”). Z większym zainteresowaniem słucham jednak historii Serpy aniżeli uspokojonego zwykle, nieco sennego jazzu, który realizuje z kwartetem.
PS Gwoli ścisłości należy dodać, że opowieści wokalistki nie posłuchamy za pośrednictwem Tidala ani Spotify: tam trafiła jedynie zespołowa część płyty. Kolejne „Stories” znajdziemy tylko w cyfrowej wersji albumu, która jest dostępna w serwisie Bandcamp.
Komentarze