Piątka na piątek
recenzja
Audio Cave
16.06.2023
47'
Ascetic Ascetic
Jeśli lubicie w jazzie sytuację, gdy artyści was zaskakują, to najnowsze przedsięwzięcie Mateusza Rybickiego już na wstępie powinno wzbudzić zainteresowanie. Oto bowiem ten saksofonista i klarnecista, dotychczas aktywny przede wszystkim na gruncie muzyki free improvised, nagrał płytę o całkiem innej specyfice. Z deklarowanych przez Rybickiego inspiracji – jazzem modalnym, minimalizmem i średniowieczną muzyką religijną – zrodził się album, który chce urzekać tym, co podniosłe, wzruszające oraz emanujące przyjazną urodą. Przewodzący kwartetowi Ascetic artysta stwierdzał: „Zależało nam na pewnym uniwersalizmie i dotarciu do jak najszerszego grona odbiorców”.
Czy jednak to, co ma być uniwersalne i przystępne, musi być tak zachowawcze? Utwory – nieraz urokliwe i z potencjałem, by stać się punktem wyjścia dla potoczystych, kolektywnych improwizacji – na albumie uwikłane są w nazbyt przejrzysty plan. Partiom solowym doskwiera bardzo powściągliwa ekspresja, a kolejne zdarzenia można bez trudu przewidzieć. Szkoda, że Rybicki prawie wcale nie nasycił muzyki Ascetic tym, co prezentuje z triem Sundogs albo duecie ze Zbigniewem Kozerą – gęstością improwizacji, intuicyjnym reagowaniem, bardziej swobodnymi interakcjami. I choć wiem, co znaczy asceza, to takie rezultaty muzycznego wyrzeczenia mnie nie przekonują.
Czy jednak to, co ma być uniwersalne i przystępne, musi być tak zachowawcze? Utwory – nieraz urokliwe i z potencjałem, by stać się punktem wyjścia dla potoczystych, kolektywnych improwizacji – na albumie uwikłane są w nazbyt przejrzysty plan. Partiom solowym doskwiera bardzo powściągliwa ekspresja, a kolejne zdarzenia można bez trudu przewidzieć. Szkoda, że Rybicki prawie wcale nie nasycił muzyki Ascetic tym, co prezentuje z triem Sundogs albo duecie ze Zbigniewem Kozerą – gęstością improwizacji, intuicyjnym reagowaniem, bardziej swobodnymi interakcjami. I choć wiem, co znaczy asceza, to takie rezultaty muzycznego wyrzeczenia mnie nie przekonują.
Biophilia Records
2.06.2023
69'
Linda May Han Oh Glass Hours
Kolejny imponujący krok kontrabasistki Lindy May Han Oh w roli liderki i autorki muzyki. Atrakcyjność „The Glass Hours” objawia się na kilku poziomach i ten, o którym warto wspomnieć przede wszystkim, dotyczy jakości kompozycji i aranżacji. Pod tymi względami z całą pewnością jest to album do wielokrotnego smakowania, wydobywania kolejnych narracyjno-brzmieniowych pyszności. Oh porusza się w obrębie szeroko pojętego współczesnego jazzu – sprężystego i motorycznego, ale także lirycznego i rozmarzonego – budując wielowarstwowe mozaiki przenikających się rytmów i barw, tonów akustycznych i elektrycznych. O każdym utworze można by długo opowiadać, ale pewnie najmądrzej byłoby któryś z nich wskazać jako zachętę do posłuchania całego albumu, prawda?
Niech więc wybór padnie na „Jus Ad Bellum”: rozedrgany i zaniepokojony, dramatyczny, zabarwiony rezygnacją wstęp grany rubato, gdzie pacyfistyczny tekst śpiewa Sara Serpa, w czwartej minucie niepostrzeżenie przeradza się w jakieś... fascynujące, bluesujące „Bolero”. Na wyrazisty puls rozlewają się kolejne warstwy akcentów i kunsztownych drobiazgów. Na przykładzie wykonania tego utworu widać też, jakiej klasy kwintet muzykę interpretuje: obok Serpy i Oh grają Mark Turner na tenorze, Fabian Almazan na klawiszach i Obed Calvaire na perkusji. Każda i każdy z nich na „Glass Hours” – w gąszczu wyrafinowanych kompozycyjnych wytycznych – znajduje przestrzeń do zaznaczenia swojej obecności solo bądź w ramach dyskusji w szerszym gronie.
Niech więc wybór padnie na „Jus Ad Bellum”: rozedrgany i zaniepokojony, dramatyczny, zabarwiony rezygnacją wstęp grany rubato, gdzie pacyfistyczny tekst śpiewa Sara Serpa, w czwartej minucie niepostrzeżenie przeradza się w jakieś... fascynujące, bluesujące „Bolero”. Na wyrazisty puls rozlewają się kolejne warstwy akcentów i kunsztownych drobiazgów. Na przykładzie wykonania tego utworu widać też, jakiej klasy kwintet muzykę interpretuje: obok Serpy i Oh grają Mark Turner na tenorze, Fabian Almazan na klawiszach i Obed Calvaire na perkusji. Każda i każdy z nich na „Glass Hours” – w gąszczu wyrafinowanych kompozycyjnych wytycznych – znajduje przestrzeń do zaznaczenia swojej obecności solo bądź w ramach dyskusji w szerszym gronie.
ECM Records
5.05.2023
41'
Joe Lovano Trio Tapestry Our Daily Bread
Oto i trzecia płyta tria Joe Lovano, do którego kilka lat temu zaprosił pianistkę Marilyn Crispell i perkusistę Carmena Castaldiego. Zwłaszcza współpraca Lovano z Crispell zapowiadała się wtedy interesująco – to w końcu doświadczeni artyści o dyskografiach, które przyprawiają o zawrót głowy. Pierwszy album („Trio Tapestry”, 2019) pokazał jednak niewiele więcej niż kunsztownie zarejestrowane meandrujące dźwięki, zwykle zagubione w próbach nawiązania ze sobą kontaktu, czasem intrygujące i tajemnicze, ale najczęściej – nużące. Kolejna płyta („Garden of Expression”, 2021) pokazała zespół od nieco innej strony. Słychać tam trochę więcej gry zespołowej a mniej zachwytu nad błądzącym akustycznym detalem. Miałem wrażenie, że muzycy wreszcie dostrzegli wspólny kierunek działania, co może się przerodzić w bardziej interesujące improwizowanie.
Najnowszy album tria pt. „Our Daily Bread” pokazuje, że były to płonne nadzieje. Dominuje tu znowu model działania, który polega głównie na sennej wymianie dźwięków, dawkowaniu rozedrganych fraz, kreowaniu eleganckiej atmosfery i chwytaniu się jakichś nastrojów, ale bez wnikania w nie, bez ich rozwinięcia. Namiastkę czegoś wartego uwagi słyszymy w najdłuższym utworze – 9-minutowym „Grace Note” – ale po obiecującym początku, pobrzmiewającym „Love Supreme” Coltrane'a i „No Quarter” Led Zeppelin, i tam finalnie dzieje się niewiele. Szkoda obecności Marilyn Crispell w tak niefortunnym zespole. Wystarczy jednak sięgnąć chociażby po jej niedawne nagrania w ramach innego tria Dreamstruck, by usłyszeć ją w o wiele ciekawszym kontekście.
Najnowszy album tria pt. „Our Daily Bread” pokazuje, że były to płonne nadzieje. Dominuje tu znowu model działania, który polega głównie na sennej wymianie dźwięków, dawkowaniu rozedrganych fraz, kreowaniu eleganckiej atmosfery i chwytaniu się jakichś nastrojów, ale bez wnikania w nie, bez ich rozwinięcia. Namiastkę czegoś wartego uwagi słyszymy w najdłuższym utworze – 9-minutowym „Grace Note” – ale po obiecującym początku, pobrzmiewającym „Love Supreme” Coltrane'a i „No Quarter” Led Zeppelin, i tam finalnie dzieje się niewiele. Szkoda obecności Marilyn Crispell w tak niefortunnym zespole. Wystarczy jednak sięgnąć chociażby po jej niedawne nagrania w ramach innego tria Dreamstruck, by usłyszeć ją w o wiele ciekawszym kontekście.
International Anthem
5.05.2023
58'
Asher Gamedze Turbulence and Pulse
Bardzo ciekawie rozwija się kariera perkusisty z RPA Ashera Gamedzego. Od jego debiutu „Dialectic Soul”, docenionego po obu stronach Atlantyku, minęły trzy lata, a w międzyczasie ukazały się kolejne warte uwagi wydawnictwa: znakomite „Out Side Work | Two Duets” (2022) i najnowszy album „Turbulence and Pulse”. To, czym jego muzyka ujmuje najbardziej, to wypełniający ją duch swobody i luzu, przez co najczęściej toczy się bez pośpiechu i pretensji do czegokolwiek. Jest rozpięta między leniwą, swingującą improwizacją a free jazzem w stylu kwartetów Ornette'a Colemana czy Art Ensemble of Chicago. Jego tematy są konkretne, spójne, nieraz bardzo atrakcyjne (zwłaszcza „Locomotion”), a najlepiej służy im surowy akustyczny kontekst, w którym słychać jedynie perkusję, kontrabas, trąbkę i saksofon tenorowy. Improwizacje suną wtedy w swoim tempie, toczy się niespieszny groove, który mógłby trwać i trwać... Płytę zamykają trzy nagrania live, gdzie w składzie są gitara elektryczna i keyboardy. Mając to porównanie, zdecydowanie chętniej wracam do akustycznej części albumu.
ACT Music
30.06.2023
74'
Joachim Kühn New Trio & Atom String Quartet Jazz at Berlin Philharmonic XIV: Komeda
Być może z punktu widzenia popularyzacji muzyki Krzysztofa Komedy tego rodzaju koncert, który następnie zostaje wydany przez znaną wytwórnię płytową, ma sens. Oto trio ważnego europejskiego pianisty, który ponadto znał Komedę i był świadkiem rejestracji albumu „Astigmatic”, spotyka się z Atom String Quartet, żeby grać muzykę naszego kompozytora. W teorii może dla kogoś wygląda to obiecująco, ale rejestracja berlińskiego koncertu żadnych specjalnych obietnic nie spełnia. Przede wszystkim dlatego, że między triem a kwartetem jest „ściana”: czuje się nienaturalność tej sytuacji i brak zgrania obu składów ze sobą. Im dalej w koncert, tym więcej – typowych dla podobnych przedsięwzięć – wymuszonych spotkań i samoograniczania się. Nieco chętniej posłuchałbym samego tria Joachima Kühna w Komedowskim repertuarze – jest w pracy tego zespołu dość interesująca energia, która w innych okolicznościach mogłaby się wyzwolić w większym stopniu.
Zobacz też
recenzja
Nie przestaje mnie zadziwiać, jak można do tego stopnia tłamsić wyrazistość muzyków
Gdzie ta ekspresja?
Maciej Obara Quartet Frozen Silence
recenzja
Pietrzko ma nad wszystkim kontrolę, „zagrywa” własne utwory i ewidentnie dominuje nad partnerami, którzy nie są skłonni jej się postawić, odważnie negocjować
Za dużo, za gęsto
Kasia Pietrzko Trio Fragile Ego
recenzja
Ta muzyka po prostu musiała zaistnieć
Słychać wzmożenie
Kirk Knuffke / Joe McPhee Quartet + 1 Keep The Dream Up
Komentarze