Świat oswobodzony z klisz
Premiera: 1.09.2024
42'
Premiera: 1.09.2024
42'
„Album dostępny na CD, DVD, VHS…” – brzmi to jak fragment newsa z przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, prawda? Tymczasem chodzi o płytę całkiem współczesną, która ukazała się parę dni temu.
Mowa o albumie „Zdrowie najważniejsze” duetu Alfons Slik, który tworzą pianista Grzegorz Tarwid i perkusista Szymon Gąsiorek. Skład ten – podobnie jak na debiutanckim „Nie przejmuj się” (2019) – nie stroni od stylistycznych wolt, dźwiękowych kontrastów, humoru i autotematyzmu. Tarwid i Gąsiorek to artyści niemal wszystkożerni. Gotowi są łączyć jazz z housem, post-rock z ambientem, IDM ze swobodną improwizacją, poezję futurystyczną z autoironią…
Wątków estetycznych i najróżniejszych tematów jest na „Zdrowiu najważniejszym” mnóstwo między innymi dlatego, że album przemawia do nas zarówno muzyką, jak i obrazem. Do wszystkich utworów powstały teledyski autorstwa Agi Jarząb, Jakuba Majchrzaka, Sebastiana Milewskiego, Aleksandry Ołdak, Darka Pietraszewskiego, Julka Płoskiego, a także Tarwida z Gąsiorkiem. Błyskotliwość i swoboda muzyczna spotkały się więc z wyobraźnią twórczyń oraz twórców wizualnych, co nieraz przyniosło znakomite i zaskakujące efekty. Można zatem ich wydawnictwa słuchać, oglądać je, oglądać oraz słuchać… Można je wyeksponować na najważniejszej półce w domu i można z nim robić jeszcze wiele innych rzeczy (na przykład wykonywać ćwiczenia fizyczne, co dobrze obrazuje klip do „Andante”).
O ile teledyski nadal są dość popularną formą muzyczno-wizualną, o tyle o pełnowymiarowych albumach audio-wideo już tak często się nie słyszy. Skąd więc pomysł na takie wydawnictwo? Gąsiorek komentuje to następująco: „Nie pamiętam dokładnie, jak ten pomysł powstał, ale był zapewne spontaniczny w stylu: Ty, a może zrobimy album z warstwą wideo do całości muzyki? Jak już się zdecydowaliśmy, krok po kroku realizowaliśmy plan. Zajęło to znacznie więcej czasu niż zazwyczaj zajmuje wydanie albumu muzycznego”. Tarwid wspomina, że początkowo miał to być jeden długi film towarzyszący ich utworom. „Intensywność wrażeniowa, jaką wywołuje oglądanie wszystkich klipów po kolei, wpłynęła jednak na decyzję, żeby je porozdzielać na osobne rozdziały” – dodaje pianista.
Ich lekturę możemy sobie więc dawkować, eksplorując kanał duetu na YouTubie. Są też inne opcje: jeśli ktoś jeszcze dysponuje magnetowidem albo odtwarzaczem DVD, można zaopatrzyć się w „Zdrowie najważniejsze” w takich właśnie archaicznych wersjach. Te nie powstałyby, gdyby nie znajomi artystów. Gąsiorek: „To, że zdecydowaliśmy się na wydanie DVD, częściowo jest wynikiem zbiegu okoliczności. Mój kolega z Kopenhagi Anders Børup napisał na Facebooku, że odda zalegające mu sprzed lat puste krążki DVD wraz z pudełkami. Od razu mi się to skleiło z naszym pomysłem albumu audio-wideo i się po nie zgłosiłem. Okazało się, że ma także maszynę wypalającą płyty, która od razu może wykonać nadruk, więc Anders praktycznie wyprodukował nam je w domu. W międzyczasie łódzki muzyk Piotr Gwadera po naszym zeszłorocznym koncercie w Ignorantce zapytał: A nie chcecie jeszcze zrobić VHS? Okazało się, że sam ma do tego odpowiedni sprzęt i jest entuzjastą archaicznych, analogowych technologii, więc sam nagrał nam kasety w bardzo ograniczonym nakładzie”.
Czy muzycy przewidują renesans VHS i DVD podobny do tego, co obserwujemy w kontekście płyt winylowych? Tarwid: „Obecność takich nośników jako trendów na muzycznym rynku jest nieunikniona, podobnie jak kiedyś było nie do pomyślenia, żeby wrócić do kaset audio”. Gąsiorek podchodzi do tego ze sceptycyzmem: „Nie wyobrażam sobie popularności ani DVD, ani VHS na większą skalę. Dodam, że w dobie internetu wydawanie muzyki na konkretnym nośniku to też w pewnym sensie element kuratorski, performatywny. Niekoniecznie pochwalam taki stan rzeczy. To raczej obserwacja. Wrzucenie zdjęcia DVD czy VHS-u na Instagram tworzy jakąś narrację, jest wydarzeniem, z czego jednak nie wynika, że ludzie klikający w serduszko na pewno kupią te nośniki lub posłuchają płyty”.
Stylistyka powstałych klipów jest bardzo zróżnicowana: niektóre kojarzą się z dziełami surrealistów, inne przypominają prace Zbigniewa Rybczyńskiego albo Normana McLarena. Jak przebiegała praca nad teledyskami? Czy muzycy przekazali twórcom i twórczyniom wideo jakieś sugestie? Gąsiorek: „Daliśmy im kompletną wolność. Chcieliśmy, aby mieli swobodę artystyczną, ale także, aby klipy były różnorodne. Zależało nam, aby całość w jak największym stopniu miała formę kolażu. By był to materiał abstrakcyjny, dadaistyczny i wielowątkowy”. Taki efekt wizualny pasuje do muzyki Alfonsa Slika, której nie sposób zaszufladkować. Elementy stylistyczno-wizerunkowe, które Gąsiorek i Tarwid wplatają w swoje działania, można wymieniać i wymieniać: jazz, melancholijna poetyckość, autoironia, quasi-weselność, disco, surrealizm, turpizm… Czy którykolwiek z nich jest dla nich szczególnie istotny? Tarwid zwraca uwagę na disco: „Z pewnością ta estetyka jest czymś, co mnie przyciąga, ale trochę wstydzę się o tym mówić. Jakkolwiek by ona nie była przaśna, to jest w niej taki pierwiastek człowieczeństwa, którego nie można w żaden sposób uniknąć. W moim odczuciu staramy się z Szymonem przefiltrować ją przez nasze doświadczenia”. Perkusista z kolei nie wskazuje na żaden uprzywilejowany element ich muzyki: „Istotny jest ostateczny wyraz, uspójniony przez brzmienie zespołowe. Te wpływy, style, kolory, różnorodność są dla nas naturalne. Nie silimy się na ich połączenie, tylko pozwalamy im przyjść i się zmaterializować”.
Nietrudno przy tym zauważyć, że jest jeden gatunek muzyczny, który – na różne sposoby – uwidacznia się na „Zdrowiu najważniejszym” szczególnie często: jazz. Leitmotiv albumu stanowi pełna ironii, chwilami przezabawna „Terapia jazzowa”, która objawia się tam w czterech odsłonach. Słuchamy strzępów rozmów na temat jazzu, muzycznych cytatów, a klipy przenoszą nas na przykład do mieszkania Tomasza Stańki albo na karty podręcznika na temat wykonawstwa jazzowego. O tym, jak powstała „Terapia”, opowiada Gąsiorek: „Pochodzi ona z dwudziestominutowej swawolnej improwizacji sonorystyczno-werbalnej, w której daliśmy upust emocjom z różnych doświadczeń związanych z jazzem. Zrobiliśmy to dla siebie, dla wygłupu. Początkowo raczej nie chcieliśmy tego wydawać. Jednak było w tym coś ciekawego, tak nagiego, tak głupiego, a szczerego jednocześnie! Zaprosiliśmy do współpracy Alberta Karcha, który nie tylko zmiksował i zmasterował album, ale pomógł nam w selekcji. To on doprowadził odcinki Terapii do ostatecznego kształtu. Wydaje mi się, że one prezentują naszą skomplikowaną relację z tradycją jazzową. Z jednej strony miała na nas duży wpływ i totalnie szanujemy tę wspaniałą, bogatą spuściznę. Z drugiej – zwłaszcza w kontekście edukacji jazzowej – mamy wiele gorzkich doświadczeń: momenty presji czy nawet opresji. Zauważam też duży rozstrzał w sposobie, w jaki definiuje się jazz. Na jednym biegunie jest muzyka rozwijająca się, poszukująca, swobodna, progresywna i przekraczająca granice stylistyczne. Na drugim – strzeżony, muzealny, odtwarzany konkretny styl sprzed kilkudziesięciu lat”. W podobnym duchu komentuje tę kwestię pianista: „Fakt, że w Polsce – i nie tylko – traktuje się jazz jako odtwórcze uniwersum stylistyczne, niczym nurt wykonawstwa historycznego, to dla mnie nieporozumienie. Im jestem starszy, tym bardziej uświadamiam sobie, że nie definiuję jazzu jako gatunku. To raczej pewna optyka patrzenia na muzykę w ogóle. Dla mnie jazz to filozofia zestawiania ze sobą wielu elementów pozornie niedających się połączyć. Jako Alfons Slik proponujemy właśnie taki świat oswobodzony z klisz”.
Pozostaje do wyjaśnienia jeszcze jedna kwestia. Nie mogłem powstrzymać się przed zapytaniem, skąd wzięła się nazwa grupy. Tarwid: „To po prostu połączenie naszych ksywek, ale w różnych językach. Alfons to po angielsku pimp, co nawiązuje do Pimpona czyli pseudonimu Szymona. Ze mną też jest ciekawie, bo w liceum miałem przez jakiś czas ksywę Landryna. Pomyśleliśmy o duńskim słowie Slik, które oznacza słodycze”. Gąsiorek dodaje: „Nazwa Alfons Slik wydała się spoko także dlatego, że kojarzy się z imieniem i nazwiskiem, jak na przykład Alfons Mucha”.
Wiadomo już, jakie założenia estetyczne stoją za nowym albumem duetu, a także skąd wzięła się jego nazwa. Nie pozostaje więc nic innego, jak samodzielnie zagłębić się w muzykę i towarzyszące im obrazy. Odsyłam was więc na stronę zespołu na Bandcampie, gdzie znajdziecie jeszcze więcej informacji o albumie (dostępnym w czterech wersjach: CD, DVD, VHS oraz cyfrowej). Robię to z tym większą przyjemnością, że ImproSpot jest w gronie patronów medialnych wydawnictwa.
Komentarze