Wszystko zaczyna się od barwy
Maciej Krawiec: Przed naszą rozmową zerknąłem na twój kalendarz koncertowy i widzę, że dziś twoja kompozycja „Vacuum” będzie wykonywana w Bazylei. Jesteś teraz w Szwajcarii? (Rozmawialiśmy 11 września 2025 – przyp. MK)
Katarina Gryvul: Nie, jestem w Krakowie. Zazwyczaj biorę udział w zespołowych wykonaniach moich kompozycji – będę występowała niedługo na przykład na Warszawskiej Jesieni, gdzie zagram na syntezatorze Buhla, razem z Ensemble Modern. W przypadku koncertu w Bazylei jest inaczej.
W Warszawie wykonasz kompozycję „Skvyrk”, ale wcześniej wystąpisz jeszcze między innymi w Sopocie na Open Source Art Festival. To będzie polska premiera albumu „Spomyn”, który ukazał się w kwietniu tego roku.
To dla mnie bardzo ważny album. Nadal wykonuję starsze kompozycje, a także piszę utwory na zamówienie dla zespołów. „Spomyn” to szczególna i bardzo osobista muzyka, ponieważ jest dedykowana moim przyjaciołom, których nie mogę już spotkać, ponieważ nie żyją. Na tym albumie wspominam ich.
Katarina Gryvul
Klasycznie wykształcona kompozytorka, skrzypaczka i producentka muzyczna. Studiowała we Lwowie, Krakowie i Grazu. Po zakończeniu formalnej edukacji przekierowała swoje zainteresowania na muzykę elektroniczną, łącząc wiedzę na temat klasyki z brzmieniami awangardowymi. W kompozycjach Gryvul czołowe miejsce zajmuje barwa dźwięku, którą artystka bada, odnosząc się zarówno do muzyki klasycznej jak i praktyk sound designu. Jej wielowarstwowa, pełna rozmachu produkcyjnego twórczość obejmuje elektroniczne przetwarzanie na żywo brzmień instrumentów i głosu. Artystka wykorzystuje także syntezatory modularne. Występowała między innymi na festiwalach: Warszawska Jesień, Rewire, Ars Electronica, Nuits Sonores oraz Sanatorium Dźwięku. Strona internetowa artystki
W oficjalnym tekście o tej płycie tematy wspominania i pamięci zostają zasygnalizowane, ale nie w tak dosłowny sposób. Czy przed koncertami albo w ich trakcie przybliżasz publiczności okoliczności powstania tej muzyki?
Gdy występuje, nie mówię niczego do widowni. Nie zapowiadam utworów ani nie opowiadam, o czym są. Wolę, żeby muzyka mówiła sama za siebie. Ona nie potrzebuje wyjaśnienia – albo coś się czuje, słuchając jej, albo nie. Chciałabym, żeby słuchacze otworzyli się na własne emocje i skojarzenia w związku z moją muzyką. To jest dla mnie najważniejsze. Gdy tworzę, mam oczywiście w głowie koncepcję, którą realizuję. Nie lubię jednak stawiać koncepcji na pierwszym miejscu, podawać jej widowni na tacy, bo wtedy idea może przesłonić muzykę. Zaś jeśli kogoś moja muzyka zainteresuje, na pewno znajdzie na jej temat więcej informacji.
Zdarza ci się prezentować „Spomyn” solo, ale w Sopocie wykonasz ten program z artystą wizualnym Alexem Guevarą. Jak porównasz ze sobą obie wersje?
Nie zawsze organizatorzy są w stanie zaprosić mnie i Alexa, więc wtedy gram solo. To jest OK, ale gdy występujemy razem, „Spomyn” staje się czymś w rodzaju spektaklu teatralnego z wyreżyserowanymi światłami. Muzyka powstała najpierw, a potem – na jej podstawie – stworzyliśmy z Alexem scenariusz uwzględniający pracę świateł. Po raz pierwszy pokazaliśmy „Spomyn” na Rewire (czyli na festiwalu w Hadzie – przyp. MK). Nie chcieliśmy wykorzystywać projekcji, ponieważ sądziliśmy, że mogłyby odciągać uwagę od muzyki. Zdecydowaliśmy się na użycie tylko dymu i światła – wtedy muzyka jest na pierwszym miejscu, a występ nabiera tajemniczości. Reżyseria świateł w kolejnych częściach koncertu sprawia, że można interpretować je jak nowe sceny, nowe małe światy. Czasami jestem jak cień albo w ogóle mnie nie widać. Alex ma wyczucie i dobry gust, wykonuje wspaniałą pracę podczas naszych występów. Gdybym miała wskazać idealne warunki doświadczania „Spomynu”, byłaby to typowa przestrzeń teatralna, gdzie widownia siedzi w fotelach i może skupić się na muzyce i światłach.


Dobrze się składa, bo występ w Sopocie będzie odbywał się właśnie w takich warunkach.
To wspaniale.
Słuchając twoich płyt, jestem pod wrażeniem odważnych kontrastów, nagłych zdarzeń i spektakularności produkcji. Tworzysz muzykę, gdzie coś w rodzaju tradycyjnej melodii jest poddane istotnym przekształceniom. Bezkompromisowo konfrontujesz ze sobą stylistyki. Barwy i emocje mieszają się ze sobą – w danym momencie może się wydawać, że słychać melancholijny utwór ludowy, a za chwilę następuje eksplozja współczesnych brzmień. Jestem ciekaw, w jaki sposób powstają te wielowarstwowe kompozycje. Zaczynasz od melodii? Tematu?
Lubię takie zderzenia nastrojów. O wiele bardziej interesują mnie kontrasty i szybkie zmiany aniżeli powolny rozwój utworów. Jeśli chodzi o komponowanie, to nigdy nie zaczynam od melodii czy harmonii, ale od barwy dźwięku. Przynajmniej raz w tygodniu skupiam się na eksplorowaniu potencjalnych nowych syntez dźwiękowych: improwizuję na syntezatorze i nieraz znajduję ciekawe brzmienia. Wykorzystuję je potem w pracy nad nową muzyką, a później pojawiają się harmonie, melodie i tak dalej. Wszystko zaczyna się jednak od barwy, która musi mnie zainspirować.
Twoja muzyka jest bardzo interesująca z punktu widzenia brzmień, kompozycji, technologii i postprodukcji. Na pierwszym planie są jednak emocje – nieraz ekstremalne, dramatyczne i rozdzierające – które mają związek z twoimi osobistymi przeżyciami. Zastanawiam się, jak trudne pod względem psychologicznym jest wielokrotne eksponowanie ich na scenie.
To jest oczywiście trudne, ale te emocje stały się częścią dnia codziennego. Moje życie wygląda teraz mniej więcej tak: występ, pogrzeb, występ, pogrzeb. Nie mogę od tego uciec. Żyję w takiej a nie innej rzeczywistości. Oczywiście chciałabym zajmować się innymi tematami, tworzyć łagodniejszą muzykę, ale wtedy bym siebie samą okłamywała. Nie mogę udawać, że tego, co dzieje się dookoła mnie, nie ma. Gdybym nie starała się wyrazić tych emocji w muzyce, byłoby mi bardzo trudno trzymać je w sobie. Czuję, że wtedy mogłyby niszczyć mnie od środka i spowodowałyby jeszcze więcej problemów.
Czy z tego punktu widzenia – mimo wszystko – swego rodzaju oddechem i odejściem w inny świat nie było zamówienie kompozytorskie, które realizowałaś niedawno w związku z wystawą malarstwa Józefa Chełmońskiego w Muzeum Narodowym w Warszawie?
W tamtym przypadku miałam niejako przełożyć obrazy Chełmońskiego na język muzyki. Zależało mi na uchwyceniu w dźwiękach wrażeń, jakie wywołuje we mnie jego malarstwo. Jest w nim dużo nostalgii i pastelowych barw. Chełmoński interesował się takimi momentami jak ranek tuż przed świtem albo zmierzch. W wielu obrazach pojawiają się też ptaki. Odnosząc się do takich wątków, nie chciałam jednak tworzyć muzyki romantycznej, jaką komponowano dawno temu. Z tego powodu, pisząc na orkiestrę kameralną, wykorzystałam też głos oraz elektronikę. Było to coś pomiędzy eksperymentalną muzyką współczesną a bardziej tradycyjną muzyką klasyczną. Nie powiedziałabym, że to było odejście w inny świat, ale po prostu innego rodzaju działanie i inna historia, jaką mam opowiedzieć. Gdy otrzymuję zlecenie, staram się odnieść do danego kontekstu. Jest to odrębna część mojej aktywności. Z kolei ta najbardziej osobista twórczość, niezależna od zamówień, to autorska muzyka elektroniczna – taka jak na albumie „Spomyn”.
Zobacz też

Zatracić się w dźwiękach

Jedyny słuszny głos

Komentarze