ImproSpot

Piątka na piątek

Maciej Krawiec
Maciej Krawiec
recenzja
Maciej Krawiec
We Jazz Records
12.01.2024
44'

Anni Kiviniemi Trio
Eir

Czyżbyśmy mieli do czynienia z pierwszym bardzo udanym jazzowym debiutem w 2024? Chętnie poznam opinie czytelniczek i czytelników na ten temat. Tymczasem z przyjemnością zwracam uwagę właśnie na album fińskiej pianistki Anni Kiviniemi. Ona skomponowała na „Eir” wszystkie utwory, lecz jeśli chodzi o wykonania, to jej przewodzenie grupie nie jest tak oczywiste. Artystce towarzyszą doświadczeni improwizatorzy – Eero Tikkanen na kontrabasie i Hans Hulbækmo na perkusji. Komentuje ona tę współpracę tak: „Zawsze wyznaczam sobie ścisłe ograniczenia, gdy komponuję, ale daję muzykom całkowitą wolność interpretacji. Uwielbiam być zaskakiwaną, gdy prowadzę zespół”. Demokratyczne relacje w jej grupie zdecydowanie słychać. Cała trójka jest aktywna, ciągle pojawiają się pomysły artykulacyjne, rytmiczne, ekspresyjne. Jeśli jest swing, to taki zawadiacki, z charakterem. Jeśli są sola, to takie, że zapadają w pamięć. Jeśli jest refleksyjność, to podszyta przekorą. Humoru i erudycyjnego ślizgania się po konwencjach także nie brakuje, ale to tylko jedne z licznych składowych tej muzyki.

Wróćmy jeszcze na chwilę do słów Kiviniemi. „Album jest zaimprowizowany w 95% ale gdy gramy na żywo, ocieramy się o 99%”. Czy muszę dodawać, że bardzo chętnie dowiedziałbym się, jak brzmi 99%?
7/10
Pyroclastic Records
2.02.2024
51'

Ches Smith
Laugh Ash

Perkusista Ches Smith – choć odwagi w muzycznych poczynaniach od dawna mu nie brakuje – tym razem zagrał chyba śmielej niż kiedykolwiek. Do pracy nad „Laugh Ash” zaprosił awangardowych improwizatorów, kameralistów i śpiewaczkę, z którymi stworzył muzykę wymykającą się klasyfikacji. W jej przebiegu jest coś z surrealizmu: zdaje się, że to logika nieuchwytnego snu każe wykonawcom obierać nowe kierunki, zestawiać ze sobą odmienne barwy. W efekcie album Smitha jakby stale siebie kwestionuje: rozprawia się z jedną tożsamością, po czym szuka kolejnej. Ta muzyka fruwa między imprezownią electro a filharmonią. Ucieka z teatru dramatycznego do klubu z jazzem. Odbywa seans medytacyjny, po czym staje w kolejce po fast food. A czasem jest w paru miejscach jednocześnie!

Być może ktoś dostrzeże w „Laugh Ash” wielkie postmodernistyczne dzieło. Ja mam z albumem Smitha tak, że lepiej mi się o nim myśli niż go słucha. Jasna sprawa, że znakomite sola Jamesa Brandona Lewisa na tenorze robią swoje. To samo dotyczy pracy na basie Shahzada Ismaily'ego, wokalu Shary Lunon czy perkusji lidera... Pomimo tych i innych walorów, sam koncept Smitha – polegający na badaniu zestawień stylistyk i napięcia między nimi – jest dla mnie bardziej interesujący aniżeli faktyczne słuchanie tej dusznej muzyki.
5/10
Audio Cave
8.12.2023
42'

Bartłomiej Oleś / Mira Opalińska
Cat's Songs – 17 Haiku for Piano

Wytrwała w wydawaniu jazzu wytwórnia Audio Cave. Doświadczony improwizujący perkusista Bartłomiej Oleś. Co tym razem wynikło z takiego połączenia? Album dość nieoczekiwany: zbiór pianistycznych miniatur, które Oleś ściśle zakomponował. Wykonuje je Mira Opalińska – artystka z doświadczeniami zarówno w obrębie klasyki, jak i jazzu. Koncepcja „Cat's Songs” jest jednak taka, by nie poddawać utworów improwizowanym przemianom. W większości są to subtelne, przyjazne i melodyjne formy – trochę etiudy, trochę kołysanki, trochę smutne przemyślenia. Ważny jest kontekst: tą muzyką Oleś żegna się z wieloletnim kocim przyjacielem i stąd taka okładka oraz tytuł. Podtytuł sugeruje zaś inspirację lapidarnością poetyckich haiku.

Opalińska postępuje z utworami dwojako: jedne traktuje sucho, nie epatując w nich własnymi emocjami. Jest wtedy skupiona na nutach, dość powściągliwa i oszczędna, przez co niektóre z miniatur robią wrażenie pozostawionych samym sobie. Są jednak i takie – na przykład numery 3, 6, 9 albo 14 – gdzie jej gra porusza czułe struny. Rozumiem, że Oleś nie chciał zanurzać utworów w improwizacjach. Mam natomiast wrażenie, że gdyby zachęcił pianistkę do jeszcze bardziej subiektywnej interpretacji, pewnej nieregularności, zróżnicowanej dynamiki, to efekty byłyby znacznie ciekawsze.
5/10
Blue Note Records
9.02.2024
69'

Joel Ross
Nublues

Przed rejestracją swojego czwartego autorskiego albumu Joel Ross zastanawiał się, czy jego poprzednie płyty nie były zbyt pretensjonalne. Czy nie przesadzał, zajmując się na nich do tego stopnia „manipulacjami czasu i tempa”. Jazz, jakim w odpowiedzi na te pytania wibrafonista wypełnił album „Nublues”, faktycznie nie jest szczególnie pośpieszny ani zawikłany formalnie. Ma w sobie jakąś lekkość i miękkość. Płynie sobie, swobodnie improwizując, przez zarysowane przez Rossa narracje. Tyle że nie jest to coś całkiem nowego u tego artysty. Przecież już na poprzednim albumie – wysmakowanym „The Parable Of A Poet” – ani podobnej lekkości, ani nastrojów spod znaku „bluesowej” wrażliwości nie brakowało. Najwyraźniej jednak kwestia ta była dla Rossa na tyle istotna, by komunikować ją i w komentarzach o albumie, i w jego tytule.

Praca zespołu – przy całej oczywistej fachowości i niebywałej jazzowej sprawności – ujmuje mnie także tym, że muzycy ani się z nikim nie ścigają, ani nie dążą ku popisom. Wolą wspólnie przez utwory Rossa, a także covery Coltrane'a i Monka, po partnersku meandrować, z werwą mniejszą bądź większą, mądrze ważąc to co kolektywne i indywidualne. Kolektyw – to na pewno jedno ze słów kluczy, ale są na „Nublues” także wspaniałe momenty grane w mniejszym gronie: wibrafonowe intro do tytułowego utworu albo duet fortepianu z fletem w „Chant”.
7/10
Trost Records
23.02.2024
42'

Joëlle Léandre / Pascal Contet
Miniatures

Wątpię, by akordeonista Pascal Contet trafił na ten tekst. Jednak nawet jeśli ktoś by mu go przesłał, to na pewno nie obraziłby się na stwierdzenie, że w duecie nagrywającym „Miniatures” to kontrabasistka Joëlle Léandre jest osobą ze znacznie bogatszym dorobkiem w obszarze improwizacji. Contet, owszem, imponujący dorobek ma również, tyle że przede wszystkim na polu muzyki współczesnej. Nie przeszkadza to artystom od trzech dekad współpracować i co parę lat wydawać płyty.

Ich poprzedni album „Area sismica” był rejestracją koncertu. Na najnowszym Léandre i Contet eksplorują podobne obszary estetyczne, ale tym razem improwizują w studiu. Koncentrują się na budowaniu trwałych nastrojów, konsekwentnie trzymają się zrodzonych form: migotliwie dynamicznych, emanujących witalnością; niepokojących jak film noir; kruchych i wzruszających. Léandre w towarzystwie Conteta raczej stroni od pastiszu czy dekonstrukcji – w czym, jak wiadomo, artystka się lubuje – bo nie jest on idealnym partnerem do porwanych dialogów free. Zamiast nagłości improwizowanych zdarzeń wsłuchujemy się częściej w nasycone minimalizmem i sonoryzmem dialogi. Jest w nich szacunek dla tego, co proponuje drugi instrument, a także – pomimo epizodycznego charakteru tytułowych miniatur – pewna głębia emocji.
6/10

Zobacz też

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Najnowsze wpisy

Pełne archiwum