ImproSpot

Piątka na piątek

Maciej Krawiec
Maciej Krawiec
recenzja
Maciej Krawiec
Nonesuch Records
15.12.2023
43'

Ambrose Akinmusire
Owl Song

O tym, że piękno i uroda są dla amerykańskiego trębacza ważnymi składowymi muzyki, wiemy od dawna. Potrafi nasączać nimi swoje utwory i improwizacje w niebanalny, frapujący sposób. Na wcześniejszych płytach często wydawał się dyskutować z samym sobą w ramach kompozycji, partii solowych czy dramaturgii albumów, na ile chce dać przyzwolenie na takie treści. Na „Owl Song” Akinmusire na nie właśnie stawia. W wywiadzie dla „Jazzwise” powiedział, że odczuł potrzebę zwrócenia się ku temu, co piękne; ku „sednu rzeczy”.

Słuchamy więc głównie ballad o czytelnej uczuciowości, gdzie możemy po raz kolejny rozsmakować się w wybornie cieniowanych brzmieniach trębacza, jego wyjątkowej artykulacji. Dalej bada dźwięk, sięga po nietypowe interwały, zaskakuje frazowaniem. Swój zamysł formalno-sonorystyczny realizuje w triu z Billem Frisellem i Henrym Rileyem, którzy okazują się jednak partnerami nazbyt powściągliwymi. W ich muzyce urody, lekkości i pięknych współbrzmień jest co niemiara – co do tego nie ma wątpliwości. Brakuje natomiast poczucia, że w ramach zespołu głosy splotły się tak, by powstała szczególna, wyjątkowa wartość, wykraczająca poza czułe wykonania utworów lidera.
6/10
Intakt Records
15.03.2024
60'

Angelica Sanchez / Chad Taylor
A Monster Is Just an Animal You Haven’t Met Yet

Jak muzykować w duecie, zachowując wolność i autonomię, szanując przy tym szkice kompozycji oraz pomysły partnera? Najnowszy album pianistki Angeliki Sanchez i perkusisty Chada Taylora to pokaz tego, że da się tę trudną sztukę opanować. Słuchamy na „A Monster...” utworów przez nich napisanych, choć są one głęboko zanurzone w swobodnej improwizacji. Wyczuwalny jest tu duch muzyki wykonywanej przez Cecila Taylora z Tonym Oxleyem albo Alexandra von Schlippenbacha z Paulem Lovensem.

Wspólnymi mianownikami dokonań tych mistrzów i tego, co prezentują Sanchez z Taylorem, są ekspresja free, wirtuozeria techniczna, zróżnicowana dramaturgia oraz wyobraźnia dotycząca warstwy brzmieniowej. Czasem można odnieść wrażenie, że pianistka i perkusista grają jednocześnie partie solowe – tyle jest w ich pracy odrębności oraz indywidualnej ekspresji, choć to nie one są głównym celem działania. Album prezentuje bowiem ich niewątpliwe porozumienie, wspólnotę intencji, ale bez dosłowności – nie szukają zgody na siłę, nie adorują się. Bliższy jest im atak, konfrontacja, kontrast, gwałtowne reagowanie, zaś gdy przychodzi im wykonać balladę („Holding Presence in Time”), to i tak jest ona podszyta niepokojącymi akordami fortepianu i groźnymi pomrukami bębnów.
8/10
Gustaff Records
26.01.2024
45'

Piotr Mełech / Wojtek Kurek
Walk Thru

Dla osób, które pamiętają pierwszy album tego duetu („Split Here” z 2019 roku), ich najnowszy krążek może być zaskoczeniem. Tam słuchaliśmy leniwego swingowania, niespiesznych tematów, wlokących się improwizacji, długich sekwencji granych tylko przez jednego muzyka, ale i intensywnego dialogowania free. Panowała atmosfera rozprężenia, która co jakiś czas nabierała rumieńców, dzięki czemu było tam sporo nieprzewidywalności i ciekawych kolorów. „Walk Thru” to album całkiem inny, bo wynikający z koncepcyjnego ograniczenia. Zamiast improwizowanej wielobarwności mamy do czynienia z utworami, gdzie transowe perkusjonalia i frazy klarnetu bardzo kojarzą się z muzyką Bliskiego Wschodu i Ethio jazzem.

Głównym plusem płyty jest praca Wojtka Kurka, który dwoi się i troi, by transowa perkusja z pasją pulsowała. Wykorzystuje różne brzmienia, nieraz doprowadzając do efektownych rytmicznych zdarzeń, które wydają się dobiegać z klubu techno. O wiele mniej przekonuje mnie Mełech, który w takiej konwencji nie znajduje dla siebie wystarczającej przestrzeni na improwizację i interpretację. Głównie powtarza frazy, kręci się wokół tych samych motywów. To by mogło nawet się obronić, gdyby bardziej zadbał o artykulację i brzmienie, ale tego nie robi. Z tych powodów ani nie opowiada zajmujących historii, ani nie jest skutecznym hipnotyzerem.
5/10
Antenna Non Grata
15.03.2024
46'

Surreal Voyagers
Seeking Mother

Oceniać płyty po okładce oczywiście nie należy, ale w przypadku albumu duetu Surreal Voyagers jego wizualność aż prosi się o komentarz. Zimna szarość, rozmyte kontury, tajemnicza postać jak ze snu – to wyjątkowo adekwatna wizytówka dla muzycznej zawartości „Seeking Mother”. Perkusista Aleksander Wnuk i gitarzysta Michał Lazar, stale korzystając z ekspansywnej elektroniki, przenoszą nas w surowy, zimny świat, gdzie panuje złowroga i niepokojąca atmosfera. Ich muzyka wydaje się poza czasem. Jest jak lejąca się maź, gdzie niekiedy tylko zamajaczy jakiś kształt – uderzenia w gitarowe struny, coś w rodzaju operowej frazy czy przesunięcia smyczkiem po talerzu perkusyjnym.

Poprzez swoją nieokreśloność intensywnie działa na wyobraźnię. Czy są to dźwięki ze świata po apokalipsie? Odgłosy z koszmarnego snu, gdzie raz spadają na nas krople w bezkresnej jaskini, a innym razem wciąga bulgoczący wir? Groźny ambient Wnuka i Lazara oblepia, zasysa i trzyma w napięciu przez pełne 45 minut. Rejestracji dokonano podczas festiwalu Musica Polonica Nova przed dwoma laty. Pozostaje mi tylko domyślać się, że słuchanie takiego setu na żywo mogło być niezwykle intensywnym doświadczeniem.
7/10
Edition Records
8.03.2024
57'

Chris Potter
Eagle's Point

Potter, Mehldau, Patitucci i Blade – cztery nazwiska, od których niejednemu fanowi i niejednej fance jazzu na pewno robi się ciepło na sercu. Cóż, jak reagować inaczej? Mamy przecież do czynienia – jak można przeczytać w zapowiedzi albumu – z „supergrupą wśród supergrup”. To fakt, że materiały prasowe nieraz przesadzają z superlatywami, ale w tym przypadku trudno z podobnym stwierdzeniem dyskutować. Taki skład to gwarancja jazzowej jakości oraz perfekcji wykonania. Wciąż jednak można – i nawet trzeba – zadać pytanie o to, co z tego spotkania wynikło.

Przedsięwzięcie firmuje Chris Potter, występujący tu na tenorze, sopranie i klarnecie basowym. Jego głos brzmi najbardziej doniośle i to on napisał utwory, których większość nie wykracza poza konwencję współczesnego, swingującego, doskonałego technicznie jazzu. Zdecydowanie nie jestem entuzjastą słodkawego, rozwibrowanego tonu Pottera, więc atrakcyjność „Eagle's Point” odnajduję gdzie indziej: przede wszystkim w pracy Brada Mehldaua i Briana Blade'a, którzy nieraz z Johnem Patituccim przejmują inicjatywę. Zawsze miło przecież po raz kolejny przekonać się, jak doskonałym akompaniatorem i solistą jest Mehldau, a także – ile przestrzeni i dynamiki w swingu jest w stanie odnaleźć Blade. W takich momentach można się żachnąć: o ileż lepsza byłaby to płyta, gdyby nagrało ją tylko trio...
5/10

Zobacz też

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Najnowsze wpisy

Pełne archiwum