Piątka na piątek
recenzja
Fundacja Współgłosy
6.09.2024
34'
Współgłosy Współgłosy
Wielobarwny nowoczesny jazz, gospel, kabaretowy charakter, recytacja poezji, sonorystyka, ambient, minimalizm, swobodna improwizacja... Czy jest w polskiej muzyce ktoś, kto mógłby w sposób spójny to wszystko połączyć, nie narażając się na zarzut powierzchowności czy koniunkturalizmu? Czekam na wasze typy, zaś od siebie powiem, że tego właśnie dokonuje pianista i kompozytor Marcel Baliński z zespołem Współgłosy. Kto kojarzy albumy kwartetu Entropia Ensemble i jego autorskiego tria, ten wie sporo o stylistycznej wszędobylskości i swobodzie artysty w sięganiu po przeróżne muzyczne kolory – Baliński realizuje to z niewymuszoną erudycją, a nieraz także z humorem.
Współgłosy to kilkunastoosobowa grupa, w skład której wchodzi chór osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi, trio jazzowe oraz dwoje aktorów. Mamy więc do czynienia z działaniem terapeutycznym i inkluzywnym, kwestionującym hierarchię wśród wykonawców, dającym wszystkim uczestnikom i uczestniczkom przestrzeń do swobodnej ekspresji. Czy można wobec tego „Współgłosy” poddawać takiej ocenie jak inne wydawnictwa? Zdecydowanie tak, bo Baliński – autor kompozycji i lider całego przedsięwzięcia – nie zapomina o muzyce, umiejętnie korzysta z tak licznego zespołu, trzyma całość w ryzach pomimo zgody na rozmaite „szaleństwa” czy „niedoskonałości” (bez których zresztą album nie byłby tak ciekawy). Słuchałem nie tylko tej płyty, ale także dwóch koncertów Współgłosów i uczestnictwo w nich miało w sobie pewien wyzwalający, wzruszający wymiar. Pod względem humanistycznym i społecznym jest to oczywiście wartość nie do przecenienia. Nie odsuwałbym jednak na bok aspektu czysto muzycznego. „Współgłosy” stanowią bowiem interesujące rozwinięcie pomysłów Balińskiego z poprzednich płyt i w ich kontekście także warto na to dzieło patrzeć.
Współgłosy to kilkunastoosobowa grupa, w skład której wchodzi chór osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi, trio jazzowe oraz dwoje aktorów. Mamy więc do czynienia z działaniem terapeutycznym i inkluzywnym, kwestionującym hierarchię wśród wykonawców, dającym wszystkim uczestnikom i uczestniczkom przestrzeń do swobodnej ekspresji. Czy można wobec tego „Współgłosy” poddawać takiej ocenie jak inne wydawnictwa? Zdecydowanie tak, bo Baliński – autor kompozycji i lider całego przedsięwzięcia – nie zapomina o muzyce, umiejętnie korzysta z tak licznego zespołu, trzyma całość w ryzach pomimo zgody na rozmaite „szaleństwa” czy „niedoskonałości” (bez których zresztą album nie byłby tak ciekawy). Słuchałem nie tylko tej płyty, ale także dwóch koncertów Współgłosów i uczestnictwo w nich miało w sobie pewien wyzwalający, wzruszający wymiar. Pod względem humanistycznym i społecznym jest to oczywiście wartość nie do przecenienia. Nie odsuwałbym jednak na bok aspektu czysto muzycznego. „Współgłosy” stanowią bowiem interesujące rozwinięcie pomysłów Balińskiego z poprzednich płyt i w ich kontekście także warto na to dzieło patrzeć.
We Jazz Records
25.10.2024
34'
Peter Evans / Petter Eldh / Jim Black Extra
„Podoba mi się koncepcja muzyki, która jest chwytliwa. Lubię, gdy melodyczne kształty zatrzymują się w głowie, gdy da się je zapamiętać. Trudno coś takiego napisać, ale kiedy się udaje, jest to ekstremalnie satysfakcjonujące”. Te słowa stanowią fragment wywiadu, którego na festiwalu Monheim Triennale przed rokiem udzielił trębacz Peter Evans. Jeśli spojrzeć na jego najnowszą płytę „Extra” tylko pod kątem chwytliwości napisanych przez Amerykanina utworów, można mówić o dużym sukcesie – w końcu „Boom” czy „Fully Born” to rewelacyjne tematy, a i w innych kompozycjach nie brakuje motywów czy łączników, które zapadają w pamięć.
Melodie to jedno, ale w przypadku takiej supergrupy jak nowe trio Evansa (towarzyszą mu basista Petter Eldh i perkusista Jim Black) bardziej istotne jest to, jak są one wykonywane i jakiego rodzaju energię artyści generują. Wykonanie należy bowiem do ekstremalnie efektownych i to samo dotyczy energii ich muzyki. Jest ona spektakularna, hiperaktywna, sprężysta, a wirtuozeria idzie tam w parze ze stale dodawanymi pomysłami. Dwie środkowe kompozycje oraz finał płyty przynoszą wprawdzie oddech: pojawiają się pasaże aleatoryczne, słychać więcej zagadkowej elektroniki. Poza tym dominuje jednak cwałowanie na złamanie karku między jazzem a drum'n'bassem, techno a barokiem, rockiem a swobodną improwizacją. Łatwość, z jaką wszechstronni Evans, Eldh i Black wkraczają na nowe terytoria, oraz tempo ich poczynań robią gigantyczne wrażenie. Ale najważniejszy wydaje się fakt, że te kosmiczne umiejętności nie służą wyłącznie ekspozycji ego, lecz przede wszystkim muzyce: atrakcyjnej, bystrej, błyskotliwej i pełnej lekkości.
Melodie to jedno, ale w przypadku takiej supergrupy jak nowe trio Evansa (towarzyszą mu basista Petter Eldh i perkusista Jim Black) bardziej istotne jest to, jak są one wykonywane i jakiego rodzaju energię artyści generują. Wykonanie należy bowiem do ekstremalnie efektownych i to samo dotyczy energii ich muzyki. Jest ona spektakularna, hiperaktywna, sprężysta, a wirtuozeria idzie tam w parze ze stale dodawanymi pomysłami. Dwie środkowe kompozycje oraz finał płyty przynoszą wprawdzie oddech: pojawiają się pasaże aleatoryczne, słychać więcej zagadkowej elektroniki. Poza tym dominuje jednak cwałowanie na złamanie karku między jazzem a drum'n'bassem, techno a barokiem, rockiem a swobodną improwizacją. Łatwość, z jaką wszechstronni Evans, Eldh i Black wkraczają na nowe terytoria, oraz tempo ich poczynań robią gigantyczne wrażenie. Ale najważniejszy wydaje się fakt, że te kosmiczne umiejętności nie służą wyłącznie ekspozycji ego, lecz przede wszystkim muzyce: atrakcyjnej, bystrej, błyskotliwej i pełnej lekkości.
Maja Laura Records
7.12.2024
50'
Maja Laura Septet Monk, My Dear
Jak dziś grać utwory Theloniousa Monka? Nie sądzę, by nad takim pytaniem artyści i artystki polskiego jazzu zastanawiali się zbyt często, a przynajmniej rzadko słychać odpowiedzi na nie. Kiedyś bardzo interesował się nim Piotr Orzechowski, utwory Monka wykonywali swego czasu Tomasz Dąbrowski i Bartłomiej Oleś, a do dziś dyżurnym „monkowskim” muzykiem wydaje się u nas Marcin Masecki. Niedawno głos w tej nie-dyskusji zabrała pianistka Maja Laura, która debiutowała eksperymentalno-piosenkowym albumem „Bardo” (2022), a teraz przedstawia się jako liderka całkiem sporego jazzowego składu na płycie „Monk, My Dear”. Wprawdzie okładka zapowiada, że gra tam septet, ale muzyków jest ośmioro. Artystka komentowała to tak: „Na początku myślałam o septecie, potem dołączył jeszcze Dominik (Strycharski). Nazwa «septet» bardziej mi się podoba niż «oktet», więc zostawiłam «septet». Nikt się nie doliczy”...
Maja Laura ma swobodne podejście nie tylko do nazwy, ale także do muzycznej pracy jej grupy. Tematy Monka oczywiście wybrzmiewają, lecz są one punktem wyjścia dla pełnych dezynwoltury działań zespołu. Mam na myśli brawurowe, chropowate partie solowe, ale też przekorne reakcje, którymi usiane są kolejne kompozycje. Liderka daje muzykom mnóstwo przestrzeni, by po swojemu płynąć przez utwory Monka: w nastroju leniwego jam session, wygrywając mięsiste riffy niemalże w bigbandowym stylu czy proponując free jazz bez trzymanki. Najbardziej efektowny użytek z takich możliwości robią Dominik Strycharski na fletach, Krzysztof Hadrych na gitarze i Jakub Klemensiewicz na saksofonie barytonowym.
O ile podoba mi się aktywność zespołu pod przewodnictwem pianistki, o tyle mniej przekonują mnie dwie solowe interpretacje standardów w jej wykonaniu – nie wydaje mi się, by akurat na takie wersje „Body and Soul” i „'Round Midnight” czekały osoby zainteresowane nowym spojrzeniem na ten żelazny jazzowy repertuar.
Maja Laura ma swobodne podejście nie tylko do nazwy, ale także do muzycznej pracy jej grupy. Tematy Monka oczywiście wybrzmiewają, lecz są one punktem wyjścia dla pełnych dezynwoltury działań zespołu. Mam na myśli brawurowe, chropowate partie solowe, ale też przekorne reakcje, którymi usiane są kolejne kompozycje. Liderka daje muzykom mnóstwo przestrzeni, by po swojemu płynąć przez utwory Monka: w nastroju leniwego jam session, wygrywając mięsiste riffy niemalże w bigbandowym stylu czy proponując free jazz bez trzymanki. Najbardziej efektowny użytek z takich możliwości robią Dominik Strycharski na fletach, Krzysztof Hadrych na gitarze i Jakub Klemensiewicz na saksofonie barytonowym.
O ile podoba mi się aktywność zespołu pod przewodnictwem pianistki, o tyle mniej przekonują mnie dwie solowe interpretacje standardów w jej wykonaniu – nie wydaje mi się, by akurat na takie wersje „Body and Soul” i „'Round Midnight” czekały osoby zainteresowane nowym spojrzeniem na ten żelazny jazzowy repertuar.
Relative Pitch
13.12.2024
41'
ES Trio The Foreign In Us
Album „The Foreign In Us” to ślad po wizycie niemieckiej saksofonistki i klarnecistki Edith Steyer w Chicago wiosną 2023 roku. Wystąpiła wtedy w Elastic Arts Foundation – istniejącym od prawie trzydziestu lat miejscu, które prezentuje niezależną i niekomercyjną sztukę. Najpierw zagrała solo, a później w triu z chicagowskimi artystami: zasłużonym i znakomitym perkusistą Michaelem Zerangiem oraz pianistką Mabel Kwan, znaną bardziej w świecie muzyki nowej niż free improvised. Z nimi też Steyer spotkała się w studiu, rejestrując improwizacje, które trafiły na jedną z ostatnich płyt wydanych w mijającym roku przez nowojorską wytwórnię Relative Pitch. W połowie są to efekty pracy całego tria, resztę stanowią duety Niemki z Zerangiem i Kwan.
Dominują tu raczej wyważone, oszczędne pod względem ekspresji interakcje. Panuje skupienie na sonorystycznych detalach. Ich różnorodność jest spora, gdyż Steyer i Kwan chętnie poddają instrumenty preparacjom, a Zerang także swobodnie bada brzmienia przyniesionych do studia perkusjonaliów. Nie ma tu fajerwerków, spektakularnych wymian. Jest to album, który przede wszystkim zachęca do uważnego smakowania kunsztownie i niespiesznie dobieranych dźwięków – nieraz osobliwych i zaskakujących. Wyjątek stanowią duety Steyer z Zerangiem, gdzie pojawia się energetyczna pulsacja perkusji oraz jakby oplatające, repetytywne, quasi-orientalne motywy saksofonu. I to właśnie tych części płyty słucham z największą satysfakcją.
Dominują tu raczej wyważone, oszczędne pod względem ekspresji interakcje. Panuje skupienie na sonorystycznych detalach. Ich różnorodność jest spora, gdyż Steyer i Kwan chętnie poddają instrumenty preparacjom, a Zerang także swobodnie bada brzmienia przyniesionych do studia perkusjonaliów. Nie ma tu fajerwerków, spektakularnych wymian. Jest to album, który przede wszystkim zachęca do uważnego smakowania kunsztownie i niespiesznie dobieranych dźwięków – nieraz osobliwych i zaskakujących. Wyjątek stanowią duety Steyer z Zerangiem, gdzie pojawia się energetyczna pulsacja perkusji oraz jakby oplatające, repetytywne, quasi-orientalne motywy saksofonu. I to właśnie tych części płyty słucham z największą satysfakcją.
V Records
29.11.2024
56'
Jakub Paulski Free'odde
„«Free» jak wolność, «odd» jak nieregularny, «ode» jak pieśń”. W taki sposób Jakub Paulski rozszyfrowuje tytuł nowej płyty swojego sekstetu. Brzmi obiecująco, bo znając dorobek tego gitarzysty i kompozytora wiadomo, że potrafi on ciekawie wykorzystać wszystkie trzy wymienione aspekty muzyki. I choć każdy z nich jest na „Free'odde” obecny, to precyzyjnie zakomponowana melodyjność jest tym, co w największym stopniu tę płytę charakteryzuje. Artysta wykonał drobiazgową pracę aranżacyjną, z pewnym rozmachem rozpisał kompozycje. Nieraz można więc pokiwać głową z uznaniem nad wdziękiem tematu, urodą harmonii czy tego, jak instrumenty wspierają się w prowadzeniu narracji.
Im dalej jednak wnika się w album „Free'odde”, tym jaśniejsze staje się, że jazzowej elegancji i kontroli ekspresji jest tam za dużo. Nieco drapieżności w swoich partiach proponuje trębacz Cyprian Baszyński, saksofoniści Mateusz Śliwa (tenor) oraz Wojciech Lichtański (alt i sopran) też zwykle robią, co mogą, ale później i tak górę bierze powściągliwy, posłuszny zespół, brzmiący wręcz sterylnie. Może byłoby inaczej, gdyby miejsce w składzie utrzymał temperamentny tenorzysta Piotr Chęcki, którego słuchaliśmy w sekstecie na przykład na koncercie w Polskim Radiu (2022)? Albo gdyby sekcja rytmiczna (Tymon Trąbczyński na kontrabasie i Maksymilian Olszewski na perkusji) była skora do bardziej spontanicznej gry? W tym wydaniu, jakiego słuchamy na płycie, muzyka Paulskiego najczęściej mówi: „Podziwiajcie moje piękno oraz barwy, którymi się mienię”. Taki komunikat interesuje mnie umiarkowanie.
Im dalej jednak wnika się w album „Free'odde”, tym jaśniejsze staje się, że jazzowej elegancji i kontroli ekspresji jest tam za dużo. Nieco drapieżności w swoich partiach proponuje trębacz Cyprian Baszyński, saksofoniści Mateusz Śliwa (tenor) oraz Wojciech Lichtański (alt i sopran) też zwykle robią, co mogą, ale później i tak górę bierze powściągliwy, posłuszny zespół, brzmiący wręcz sterylnie. Może byłoby inaczej, gdyby miejsce w składzie utrzymał temperamentny tenorzysta Piotr Chęcki, którego słuchaliśmy w sekstecie na przykład na koncercie w Polskim Radiu (2022)? Albo gdyby sekcja rytmiczna (Tymon Trąbczyński na kontrabasie i Maksymilian Olszewski na perkusji) była skora do bardziej spontanicznej gry? W tym wydaniu, jakiego słuchamy na płycie, muzyka Paulskiego najczęściej mówi: „Podziwiajcie moje piękno oraz barwy, którymi się mienię”. Taki komunikat interesuje mnie umiarkowanie.
Komentarze