Piątka na piątek

Marcin Masecki / Eldar Tsalikov / Jan Pieniążek Monk
Czy z waszych lodówek też wyskakuje Marcin Masecki? Gdzie nie spojrzeć, tam pojawia się to nazwisko. Polska muzyka popularna sprzed stu lat? Gra ją Masecki. Ragtime’y? Masecki. Koncerty fortepianowe Mozarta i Beethovena? Masecki. Wykonanie muzyki Arvo Pärta przed samym kompozytorem? Masecki. Repertuar latynoamerykański? Zgadliście. Rola pianisty w filmie Pawła Pawlikowskiego? O! Też on!
Trudno być entuzjastą każdego z tych wcieleń. Gdy jednak Masecki gra jazz z partnerami, którzy rozumieją jego styl i dzielą poczucie humoru, efekty są wyborne. Właśnie z takim zdarzeniem mamy do czynienia na płycie „Monk”, gdzie akustyczne trio bez kontrabasu wykonało utwory z repertuaru wielkiego Amerykanina. Polski pianista od dawna inspiruje się Monkiem – nieraz prezentował jego muzykę, ale nie musi nawet jej wykonywać, byśmy byli świadomi „ukąszenia monkowskiego” w improwizowaniu Maseckiego. Mam na myśli skłonność do lapidarności, gry czasem koślawej bądź jowialnej, ostentacyjnie prostej. Raz za razem jednak zostaje nam przypomniane – a to bezpretensjonalną ornamentacją, a to artykulacyjnym fajerwerkiem – że słuchamy wszechstronnego erudyty. Na albumie „Monk” pianista znalazł w Eldarze Tsalikovie i Janie Pieniążku godnych partnerów.
Można by powiedzieć, że – z uwagi na długoletnie i ewidentne związki Maseckiego z twórczością Monka – wiele na tej płycie dzieje się w sposób przewidywalny. Czy realizacja tego albumu miała więc sens? Sądzę, że tak, bo przynosi tyle muzykalnych smaczków, tyle ciekawych oznak przekory, namolności bądź powściągliwości w owej pogawędce na tematy monkowskie, że warto zabawić się w słuchanie jej.
Skład
Eldar Tsalikov – klarnet, saksofon altowy
Jan Pieniążek – perkusja

Vijay Iyer / Wadada Leo Smith Defiant Life
W warstwie ideowej „Defiant Life” – drugi duetowy album Vijaya Iyera i Wadady Leo Smitha – to refleksja nad nawracającym ludzkim okrucieństwem i opresyjną polityką rządów, które stosują bądź aprobują przemoc. W książeczce można przeczytać zapis rozmowy muzyków, gdzie problematyzują pojęcie „defiance” (czyli buntu). Trębacz mówi tam między innymi: „Osoba zbuntowana doskonale wie, co jest dobre, a co złe, i nie można jej przekonać, by myślała inaczej. I nie chodzi tylko o brak zgody. Ów bunt ma łączyć się z działaniem”. Artyści odnoszą się do konkretnych zdarzeń i osób: tytuł jednego z utworów to „Sumud”, co po arabsku znaczy niezłomność i tyczy się palestyńskiego oporu. Dwa inne utwory są dedykowane ofiarom walki politycznej: kongijskiemu politykowi Patrice’owi Lumumbie i palestyńskiemu pisarzowi Refaatowi Alareerze.
Iyer i Smith poruszają więc najtrudniejsze, dramatyczne tematy, które znajdują adekwatne i głębokie odbicie w ich muzyce. W otwierającym „Prelude: Survival” sugestywnie tworzą posępną aurę, słychać szmery i zawodzenia. „Sumud” zaczyna się od przeszywającego, wysokiego dźwięku – to budzi dyskomfort, a w niepokoju utrzymują psychodeliczne frazy Iyera na Rhodesie, chropowate motywy Smitha grane z użyciem tłumika i tajemnicze pulsacje, które wydają się dochodzić ze środka Ziemi. W kolejnych utworach także odczuwamy chłód, oblepia nas mgła, a w tych okolicznościach melodie – nieraz o nieoczywistym, zdeformowanym obliczu – są jak przewodniczki, które wiodą przez tę trudną przestrzeń. Co jest na końcu drogi? Czy jesteśmy skazani na mrok? Tytuł sugeruje, za jaką postawą artyści się opowiadają i w muzyce także ona wybrzmiewa.
Skład
Wadada Leo Smith – trąbka

Paulina Przybysz Insides
Do niedawna można było kojarzyć Paulinę Przybysz głównie z działaniem na styku soulu, r’n’b oraz hip-hopu. Dawała się poznać jako wszechstronna wokalistka z temperamentem, szczera indywidualistka i autorka tekstów z politycznym zacięciem. W orbitę zainteresowań jazzowej widowni Przybysz weszła w 2021 roku, gdy w serii „Polish Jazz” ukazała się płyta „Kwiateczki” nagrana przez nią z triem Kuby Więcka. Nowoczesna muzyka saksofonisty spotykała się tam z pieśniami Jana Kochanowskiego. Artykuł o tamtym albumie zatytułowałem „Karambol”, bo charakter kompozycji i styl interpretacji Przybysz często kłóciły się z wymową renesansowej poezji.
Na „Insides” Przybysz także sięga do historii, choć tej spod znaku bebopu, swingu, awangardy i soulu. Wybrała utwory, które od dawna chciała zaśpiewać – w tym pomnikowe standardy jazzowe. Do karambolu tym razem nie doszło, bo tak naprawdę… niewiele się na „Insides” dzieje. Ballady są grzeczne i pozbawione życia, a jeśli już śpiew Przybysz tchnie emocjami (jak w „God Bless The Child”), to zespół pozostaje na to obojętny. Odrobinę ciekawiej jest w funkujących numerach, ale i tam zwykle brakuje pomysłu, by udać się w mniej oczywistą stronę. Warto docenić niektóre aranże, a także wkład wykonawczy Wiktorii Jakubowskiej i Tymona Kosmy, którzy – na tyle, na ile tak pomyślana muzyka pozwala – się wyróżniają. A jedynym utworem, do którego będę pewnie wracał, jest cover soulowego „Retrograde” Jamesa Blake’a. Śpiew Przybysz w tym pięknym, współczesnym (i zupełnie nieimprowizowanym) utworze jest o wiele bardziej wiarygodny niż w starym jazzowym repertuarze.
Skład
Marek Pędziwiatr – fortepian, keyboardy, głos
Tymon Kosma – wibrafon, głos
Olaf Węgier – saksofon tenorowy, głos
Krzysztof Baranowski – kontrabas, głos
Wiktoria Jakubowska – perkusja, flet, głos

Joëlle Léandre / Andrzej Karałow Flint
Ten album to kolejne potwierdzenie, że czasem wcale nie potrzeba prób przed wejściem do studia, by stworzyć frapujące, improwizowane dzieło. „Flint” stanowi zapis pierwszego muzycznego spotkania słynnej francuskiej kontrabasistki Joëlle Léandre i uznanego polskiego pianisty Andrzeja Karałowa. Są przedstawicielami różnych pokoleń: Francuzkę śmiało można nazwać boomerką, Polak z kolei jest millenialsem. Teoretycznie nie powinno to mieć znaczenia, choć może właśnie z różnicy wieku obojga – a więc i liczby doświadczeń – wynikają pewne cechy ich dialogu. Za chwilę to wyjaśnię.
Z potoku improwizacji wyodrębniono dziewięć sekwencji, trwających od dwóch i pół po niespełna sześć minut. Każda z nich przekonująco naświetla jakieś aspekty rzeczywistości: kruchość, niepokój, impet, dramatyzm czy zbłądzenie. Léandre i Karałow uważnie się słuchają. Reagują mądrze, z refleksem i bez dosłowności. Znajdują takie środki wyrazu, które wzbogacają dyskusję. Pod względem jakości zdarzeń sonorystycznych, głębi brzmieniowej i atrakcyjności narracji „Flint” to majstersztyk.
Jedynym elementem, który jawi się jako mankament, jest pewna wstrzemięźliwość pianisty. Léandre muzykuje ekspansywnie, gra z imponującą intensywnością, na co Karałow zawsze znajduje odpowiedzi, choć zwykle prowadzą one do deeskalacji. Pianista woli zwrócić uwagę na jakiś detal albo wręcz zmienić temat, czego czasem nawet dokładnie nie słychać, gdyż jego subtelne pomysły giną nieraz pod naporem potężnych dźwięków kontrabasu. Czy taka była intencja Karałowa? Czy wynika to z miksu, który nie oddaje sprawiedliwości zdarzeniom w studiu? A może przyczyną był mimowolny respekt wobec mistrzyni, z którą pianista nagrywał po raz pierwszy?
Skład
Andrzej Karałow – fortepian

Branford Marsalis Quartet Belonging
Był sobie kiedyś wspaniały, nowatorski album, stworzony przez muzyków kochających melodie i komunikatywność. Znalazły się tam utwory, które stały się jazzowymi klasykami. Nie byłoby jednak sukcesu „Belonging” Keitha Jarretta – a o tej płycie mowa – gdyby nie pasjonujące wykonawstwo Amerykanina i jego wybitnych partnerów: Jana Garbarka (saksofony), Palle Danielssona (kontrabas) i Jona Christensena (perkusja). Ich grę cechowała pewna podskórna nerwowość i kreatywna swoboda. W efekcie to jeden z tych albumów, którym można by poświęcać eseje. Jedni myślą o esejach, drudzy – o własnej interpretacji danej muzyki. W tej ostatniej grupie są członkowie kwartetu Branforda Marsalisa, którzy zrobili z „Belonging” to samo, co z płytą „Love Supreme” Johna Coltrane’a ponad dwie dekady temu: wykonali ją w całości, tyle że po swojemu.
Working band Marsalisa zajmuje się utworami Jarretta w sposób, jakiego od zespołu tej klasy oczekujemy. Bez problemu angażuje niebotyczną sprawność, by wybrzmiały w języku współczesnego jazzu, przy okazji znacząco je wydłużając. Album zaczyna się dość statecznie i nobliwie, ale im dalej, tym ciekawiej. „’Long As You Know You’re Living Yours”, „The Windup” i „Solstice” to porywające wykonania, emanujące luzem i osobistą energią. Problem jednak polega na tym, że zza nich wszystkich swoje siwiejące głowy wychylają 50-letnie oryginały, które są… znacznie ciekawsze. Jest tam więcej intrygującego indywidualizmu i świeżości emocji. W obliczu takiego (nieuniknionego przecież) porównania „Belonging” Marsalisa traci – tak samo jak kiedyś działo się z nagranym przez nich „Love Supreme”.
Skład
Joey Calderazzo – fortepian
Eric Revis – kontrabas
Justin Faulkner – perkusja
Komentarze